Dżentelmeni polskiego tenisa na Jasnych Błoniach w Szczecinie (od lewej: Marcin Matkowski, Kamil Majchrzak, Michał Przysiężny i lider drużyny-Jerzy Janowicz) |
W miniony weekend w Azoty Arena w Szczecinie odbywał się mecz tenisowy w ramach Pucharu Davisa pomiędzy Polską a Ukrainą. Do rywalizacji stanęli najlepsi polscy zawodnicy z Jerzym Janowiczem na czele. Przeciwnicy także wystawili swoich wiodących graczy więc nie zabrakło fantastycznie utalentowanego Ołeksandra Dołgopołowa i Sergieja Stachowskiego. Ten ostatni zasłynął m.in spektakularnym pokonaniem Rogera Federera w II rundzie Wimbledonu (2013).
Polacy w Szczecinie pokonali Ukraińców i zagrają w barażu o awans do Grupy Światowej. Ten fakt przed inauguracją szczecińskiego pojedynku nie był oczywisty: Janowicz gra coraz słabiej, pozostali zawodnicy polskiej ekipy są daleko za swoimi ukraińskimi kolegami w rankingu ATP. A jednak coś w naszej drużynie zaiskrzyło - nie tylko tenisowo, ale i, zdaje się, towarzysko. Widać, że zawodnicy się lubią i wspierają. Tak przynajmniej wynikało z ich zachowania i tzw. mowy ciała jaką można było zaobserwować poza kortem. Na czas turnieju tworzyli zgrany i fajny zespół: to rzadkość, bo tenis jest dyscypliną indywidualną i ponadnarodową.
Pierwszy mecz potwierdził najczarniejsze scenariusze. Janowicz poruszał się po korcie z gracją i szybkością drwala. I tak też przebiegała jego gra: topornie i z mnóstwem prostych błędów. Dołgopołow nie musiał grać niczego szczególnego: wystarczyła odpowiednia prędkość i regularność.
Drugi pojedynek rozegrał Janowicz we wczesne niedzielne popołudnie. W pojedynku ze Stachowskim zobaczyliśmy innego Jurka. Tego, który jesienią 2012 roku porwał z miejsc cały tenisowy świat, bo nikomu wcześniej nieznany tenisista z Polski awansował do finału turnieju ATP w Paryżu - imprezy rangą ustępującej tylko turniejom wielkoszlemowym.
Jerzy Janowicz podczas Pucharu Davisa w Azoty Arenie |
Janowicz rozegrał pierwszego seta perfekcyjnie. Fantastyczne akcje serwisowe, olśniewające returny, finezyjne i skuteczne skróty, pełne niesamowitej adrenaliny smecze czy minięcia. Gdyby Polak grał tak zawsze i regularnie - mielibyśmy dzisiaj zawodnika w absolutnie światowej czołówce. Tymczasem niedzielny pojedynek Jurka Janowicza z Sergiejem Stachowskim pokazał dlaczego ten zawodnik nie ma osiągnięć na miarę swego ogromnego talentu.
Przez większość czasu Ukrainiec był bezradny i Polak powinien wygrać mecz szybciej i w trzech przepisowych partiach. Tymczasem koncentracji i regularności Janowiczowi starczyło na półtora seta. Pozniej stawał się coraz bardziej rozkojarzony i z ogromnym trudem wytrzymywał presję związaną z rangę meczu i z rosnącą przewagą nad przeciwnikiem. Janowicz ma naturalną prędkość i zwinność, która w połączeniu z jego imponującym wzrostem potrafi siać na korcie spustoszenie; instynktowny timing, wyjątkowe czucie piłki i zdolność do generowanie unikalnych prędkości serwisu. Można zarzucać to i owo: za rzadko po serwisie rusza do siatki, zbyt nonszalancko skraca uderzenia, mało uważnie obserwuje kort...Jednakże kluczowy problem tkwi w psychice tego zawodnika. Bez profesjonalnej pomocy np. psychologa sportu trudno się spodziewać wyników na miarę jego talentu. 25 letni zawodnik pozostaje bez wygranego turnieju ATP - jego największe dotychczas osiągnięcia to finał turnieju ATP w paryskiej hali Bercy i półfinał Wimbledonu.
Zwycięstwo nad słabo grającym w Szczecinie Stachowskim Jerzy Janowicz wymęczył ostatecznie w czterech setach a mecz trwał ponad trzy godziny.
Świetnie się zaprezentował wrocławianin Michał Przysiężny, który w błyskotliwym stylu odprawił wspomnianego Stachowskiego w pierwszym dniu rozgrywek. Ładnie wypadł polski debel złożony z mistrza Australian Open w grze podwójnej Łukasza Kubota i Marcin Matkowskiego, który przez wiele sezonów tworzył z Mariuszem Frystenbergiem naszą najlepszą eksportową parę deblową. (Zresztą ich współpraca narodziła się w 2001 właśnie w Szczecinie gdzie w parze wygrali turniej Pekao Open). Łukasz i Michał pokonali parę Dołgopołow-Mołczanow w trzech setach. Zadecydował świetny serwis Marcina i kapitalna gra przy siatce Łukasza.
Słów parę należy się kulisom imprezy. Przytulna i schludna Azoty Arena - nie za duża, ale i nie za mała (6 tysięcy miejsc) - okazała się wręcz idealnym miejscem dla halowych rozgrywek tenisowych. Widziałbym tu w przyszłości turniej ATP. Takie zresztą, podobno, istnieją plany aby istniejący i ceniony turniej challengerowy w Szczecinie przekształcić w imprezę nieco wyższej rangi .Zobaczymy.
Nieco mniej sympatyczne fakty wiążą się z zachowaniem ukraińskiego zawodnika Sergieja Stachowskiego. Jakże groteskowo brzmiała jego charakterystyka wygłoszona przed dwoma meczami z udziałem Ukraińca przez spikera turnieju - redaktora Karola Stopę. "Pchodzi z rodziny inteligenckiej - ojciec profesor urolog, brat lekarz. Jest oczytany i błyskotliwy...". Groteskowo, bo pan Stachowski, po zakończonym meczu, nie podał zwyczajowo ręki przeciwnikowi, niby to przypadkiem trącił go ramieniem przy zmianie stron kortu a wreszcie na koniec nie przyłączył się do swojej drużyny gratulującej Polakom zwycięstwa. Można zrozumieć, że w czasie takiego meczu bucha adrenalina a stężenie testosteronu jest wysokie jednak owa, podobno wyniesiona z inteligenckiego domu, kultura powinna w pewnych sytuacjach naturę nieco utemperować.
"Ma odwagę głosić poglądy polityczne i obyczajowe" - to inny fragment charakterystyki napisanej przez red. Stopę. A jakiż to pogląd w którym tenisista Stachowski mówi publicznie, że nie pozwoliłby swojej córce uprawiać tenis, bo "co druga tenisistka to lesbijka"? Od kiedy homofobia jest poglądem?
Sergeja Stachowskiego trudno uznać za "dżentelmena tenisa" |
Z przyjemniejszych rzeczy: nasi tenisiści mieli profesjonalną sesje fotograficzną w eleganckich garniturach w słynnych wnętrzach Filharmonii Szczecińskiej. Nie znam jej efektów, ale, być może, wkrótce się gdzieś objawią.
Zawsze uważałem, że tenis i kultura to całkiem dobre połączenie.