niedziela, 23 sierpnia 2015

András Schiff gra Wariacje Goldbergowskie

Chyba nie można sobie wyobrazić lepszej scenerii dla "Wariacji Goldbergowskich" J.S. Bacha. Przynoszący ulgę letni wiatr wprowadzający w orzeźwiający, po upalnym dniu, wieczór. Niepowtarzalny Kościół Koncertowy w Neubrandenburgu, który jest jednym z miejsc świetnego Festiwalu Meklemburgii-Pomorza Przedniego. Zawsze zazdroszczę Niemcom tych regionalnych letnich festiwali. Na terenie całego landu, od dużych ośrodków po malutkie miasteczka a nawet kościoły wyłaniające się w szczerym polu lub na skraju lasu, odbywają się prezentacje muzyki klasycznej i jazzowej. Żadnej wakacyjnej taryfy ulgowej. Wielki repertuar i wielkie nazwiska.
Andras Schiff, jeden z najwybitniejszych pianistów naszych czasów, był jedną z gwiazd tegorocznego Festspiele Mecklenburg-Vorpommern - festiwalu organizowanego od 25 lat, dwukrotnie poświęconego muzyce polskiej.
Sir András wszedł na estradę Konzertkirche powolnym, bardzo nieśmiałym krokiem jakby stąpał po linie nad przepaścią. Nie było wstępów ani bisów mimo stojącej owacji jaką zgotowała mu po zakończeniu "Wariacji" publiczność. Wieczór wypełniły wyłącznie "Wariacje Goldbergowskie". Chyba nie ma bardziej przeciwstawnej kreacji dla legendarnego nagrania Glenna Goulda. Mam na myśli drugą rejestrację genialnego Kanadyjczyka, tę z 1982. Podczas gdy w grze Goulda słyszy się jakiś wilgotny mrok, szarą geometrię polifonii i introwertyczność to u  Schiffa - ciepło, kolory, śpiewność, płynność narracji i opływowość kształtów.
Akustyka Kościoła okazała się perfekcyjna dla recitalu fortepianowego. W grze Schiffa dominował spokój, mądrość, pogodzenie się a wręcz afirmacja życia. Nawet gdy pojawiał się smutek, żal czy tęsknota to nie było w tym ani przez chwilę narcystycznej celebracji, cienia beznadziejności - wszystko porywał nurt swobody, lekkości, zabawy, przekomarzania się z samym sobą i z otoczeniem. Pod względem technicznym - wykonanie perfekcyjne. Mimo czasem zawrotnego tempa każdy dźwięk solidnie i głęboko osadzony, o tzw. sąsiadach nie mogło być mowy.
A już czysto wizualnym doznaniem było obserwowanie, w trakcie koncertu, jak gaśnie za wielkimi kościelnymi oknami, przesłoniętymi przezroczystymi taflami akustycznymi, dzień, nastaje zmrok a kościół wypełnia nieskończoność Bacha.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz