Opera mieściła się tu wcześniej, od 1978 roku. Jednak dopiero fundusze operacyjne i regionalne UE dały impuls do przekształcenia jej w teatr na miarę XXI wieku. Niektórzy wprawdzie uważają, że zamiast stawiać zastępczą na czas remontu Halę Opery i remontować starą siedzibę powinno się za te wszystkie środki wybudować nowy teatr, ale atrakcyjne efekty przebudowy częściowo chyba neutralizują te narzekania.
Jednym z wydarzeń "Nowego Otwarcia" był polski debiut francuskiej śpiewaczki - Patricii Petibon. Nigdy nie byłem entuzjastą tej artystki. Jej kariera przebiega niekonwencjonalnie. Przez wiele lat uchodziła za nieco szaloną... amatorkę, która nie traktuje swojej profesji zbyt poważnie - te śmieszne fryzury, estradowe błazenady, wokalne popisy na granicy dobrego smaku zyskiwały wprawdzie fanów, ale poważna krytyka się nią raczej nie zajmowała. Na scenie operowej pojawiała się rzadko i bez wybitnych osiągnięć. Dlatego z dużym zaskoczeniem przyjąłem jej niespodziewany kontrakt płytowy z "Deutsche Grammophon", które rozpoczęły promocję Petibon jako pierwszorzędną postać europejskiej wokalistyki. Pojawiły się dobrze ocenione płyty i recitale, debiut w La Scali i udane występy na renomowanych festiwalach (Salzburg, Aix). Petibon zyskała znaczną popularność. Udane role operowe jak Lulu czy Blanche ("Dialogi Karmelitanek") chyba definitywnie awansowały ją do pierwsze ligi gwiazd współczesnej sceny operowej. Powoli zajmuje miejsce zwolnione przez swą rodaczkę- Natalie Dessay.
Do Szczecina przyjechała z programem zbudowanym wokół repertuaru z najnowszej płyty " La belle excentrique". Bo Patricia ze swych scenicznych ekscesów i niekonwencjonalnych recitali nie zrezygnowała. Tyle, ze czuwa teraz nad ich żelazną konsekwencją i muzycznych profesjonalizmem. Tak było w Szczecinie.
To była istna kolorowa mozaika francuskiego śpiewania. Nie tyle nawet pieśni co miniaturki z pogranicza pieśni i piosenki, lżejsze precjoza Poulenca, Gabriela Faure, Manuela Roshentala, Reynaldo Hahna...Prawie cały recital po francusku, z nienaganną dykcją pozwalającą, znającym język, rozkoszować się każdym niuansem tekstu. I trzeba przyznać, że nad tymi niuansami śpiewaczka dzielnie czuwała. Głosem posługuje się po mistrzowsku. Spore doświadczenie z francuską muzyką barokową pozwala jej unikać zbędnej wibracji, potrafi zafrapować magnetyzującym pianissimo i urzec mezza voce. To kolejny głos, który wiele zyskuje w kontakcie bez pośrednictwa nośnika audiowizualnego.
Recital był jednak, jako się rzekło, prawdziwym show z wieloma rekwizytami - garnkiem, wypchanymi zwierzętami, ogromniastymi okularami, uszami królika czy cylindrem. Te rekwizyty fantastycznie ogrywały obie panie, bo wyborna pianistka Susan Manoff była nie tylko partnerką muzyczną ale i aktorską. A talent aktorski, zwłaszcza komiczny, Petibon ma, jak wiadomo, pierwszorzędny.
To były ponad dwie godziny pysznej radości muzykowania, zabawy muzyką i konwencjami. I co najważniejsze nic się tu nie odbywało się kosztem poziomu wokalnego i muzycznego.
"Pholoe" Hahna śpiewane było z pewną kruchością. Jej pianissimo śpiewane krystalicznym głosem różni się, być może, od ostrzejszej, może brutalniejszej, interpretacji np. Susane Graham. Jeśli w pewnych momentach Petibon brakuje objętości brzmienia to potrafi zamaskować ten fakt efektownym sotto voce i wprowadzić zaskakujące i ciekawe akcenty znaczeniowe do interpretacji. Choć w "Splen" G. Faure z pewnością przydałoby się w głosie więcej ciała i wagi.
W "Pecheur de Lune" Manuela Rosenthala artystka śpiewa trzymając książkę w obwolucie ze srebrnych pasemek, które spływają na jej ręce, gesty może nazbyt przerysowane ale i trafnie interpretujące tekst. Po raz kolejny Susan Manoff gra bardzo kolorowo i partneruje Petibon z wielką wrażliwością.
Wreszcie Petibon chwyta za mały czarny melonik i rozgorączkowana śpiewa Poulenca "Faceci, którzy idą na imprezę" («Les gars qui vont à la fête).
Ten swoisty dialog z publicznością (widownia szczecińskiego koncertu znakomicie reaguje na każdy element inscenizacji i gest artystek) intensyfikuje się w drugiej części, której kulminacją jest z pewnością "kulinarny cykl" ("La Bonne Cuisine") Leonarda Bernsetina. I tu już następuje prawdziwe szaleństwo: z wnętrze fortepianu Petibon wyciąga gumowe kaczki, kurczaki, piłeczki pingpongowe...Niektóre z tych akcesoriów lądują na rękach widzów pierwszych rzędów z życzeniami "bon appétit"...
Swietnie się Petibon czuje też w kilku hiszpańskich melodiach Manuela de Falli czy Fernardo Obradorsa gdzie imponuje bezbłędnym poczuciem rytmu i stylu.
Oficjalną część koncertu kończy bardzo po swojemu, ale efektownie zaśpiewana przebojowa "Granada" Augustina Lara.
Stojąca owacja z okrzykami "brawo" zachęciła gwiazdę aż do pięciu bisów.
W programie wieczoru, niestety, znalazły się tylko dwa fragment z oper. Skromnie i wzruszająco zaśpiewała Patricia Petibon słynną arię Manon "Adieu, notre petite table" z "Manon" J. Masseneta zaś w "O mio babbino caro" z opery Pucciniego "Gianni Schicchi" artystce udało się przekazać delikatnie komiczny patos tego fragmentu z którego wiele śpiewaczek niepotrzebnie próbuje zrobić popis wokalny i dramatyczny.
W sumie był to jeden z lepszych recitali wokalnych jakie słyszałem na sali koncertowej czy operowej w ostatnim czasie. Perfekcyjnie skonstruowany i zrealizowany program, bardzo spójny muzycznie i stylistycznie a i sama Petibon okazała się prywatnym kontakcie osobą bardzo skromną i nieśmiałą jak to zazwyczaj bywa w przypadku wybitnych artystów, którzy, niezależnie gdzie występują, wkładają maksimum aktualnych możliwości i zaangażowania. Merci, Madame.
Patricia Petibon (sopran) i Susan Manoff (fortepian) podcczas koncerty w Operze na Zamku w Szczecinie, 23 listopada 2015. |
Dyrekcja Opery na Zamku zapowiada kolejne recitale wielkich gwiazd światowej opery (raz w sezonie) i występy w sali kameralne śpiewaków stojących u progu efektownej kariery. A jeszcze w tym sezonie, po raz pierwszy w Polsce, sceniczna wersja opery B. Brittena "The Turn of the Screw".