Trochę dziwne pytania stawiają niektórzy dziennikarze, bo przecież wystarczy nazwisko Radwańskiej "wygooglać" i jej światowy status w jednej z najbardziej "światowych" dyscyplin sportu można ustalić w ciągu minuty.
Agnieszka często gości na czołówce prestiżowego portalu tenisowego Tennis. com, jej zdjęciami niemal każdego tygodnia ozdabia swoją stronę WTA (organizacja profesjonalnego tenisa kobiecego). Swój status wypracowała jednak nie tyle wielkimi osiągnięciami sportowymi, bo nigdy jeszcze nie wygrała turnieju wielkoszlemowego ile unikalnym stylem gry. Uchodzi za tenisistkę obdarzoną skromnymi warunkami fizycznymi, ale na tyle inteligentną, sprytną i "natchnioną", że jest w stanie zneutralizować siłowe walory przeciwniczek o kilkadziesiąt centymetrów wyższych i cięższych.
Pokazał to jej ostatni sukces. W drodze do końcowego tryumfu pokonała dwie przeciwniczki - Garbine Muguruze i Petrę Kvitovą - wykorzystujące swój wzrost i mocne, szybkie uderzenie.
Jednakże to tylko część prawdy. Agnieszka, mimo często stawianych jej zarzutów o brak rozwoju i zachowawczość, przeszła w ciągu minionego sezonu nieprawdopodobną drogę. WTA Finals w Singapurze wygrała nie przez totalną defensywę, ale elementy, które w grze Agnieszki Radwańskiej stale i konsekwentnie się intensyfikowały. Nie sposób nie dostrzec tu procentowania krótkiej współpracy Polki z Martiną Navratilovą, która zachęciła Agnieszkę do gry bardziej ofensywnej, dążenia to konstruowania akcji wygrywającej a nie tylko prowokowania przeciwniczek do błędu.
Właśnie dzięki kombinacji defensywy, świetnego pierwszego serwisu i własnej inicjatywie (długie ryzykowne piłki, wchodzenie z atakiem w każdą wolną strefę kortu, zaskakiwanie przeciwniczki) Agnieszka Radwańska pokonała w jednym tygodniu nr 2, 3 i 5 światowego rankingu. Takiego osiągnięcia w swojej karierze jeszcze nie miała, a mecze, które rozegrała w półfinale i w finale są prawdopodobnie najlepszymi, rozegranymi przez nią, spotkaniami w zawodowym Tourze.
Czytam, że sukces Agnieszki Radwańskiej dopieścił narodowe ego. Jednakże owo dopieszczenie wydaje mi się cokolwiek dwuznaczne. Tenis to sport indywidualny i chyba trudno podpiąć tu jakieś cechy bądź walory narodowe tak jak w przypadku gier zespołowych.
Osiągnięcie Radwańskiej to największy sukces w historii polskiego tenisa - słyszymy i czytamy od kilku dni. Dobrze, ale gdzie jest ten polski tenis? A przede wszystkim czym on jest? Wystarczy wspomnieć, że w historii blisko 40 milionowej nacji doczekaliśmy się w erze open jednego finału wielkoszlemowego ( Wimbledon, Agnieszka Radwańska w 2012 roku), jednego przegranego finału ATP Finals (Houston, Wojciech Fibak w 1976 roku) i teraz, po raz pierwszy, wygranego finału WTA Finals w Singapurze przez 26 letnią Radwańską. To bilans w porównaniu do tenisa malutkich Czech czy Szwajcarii więcej niż skromny.
Polskie państwo w tenis nie inwestuje i się nim na co dzień nie interesuje. O programach szkolenia, finansowania i wyłapywania talentów działających we Francji czy Niemczech możemy tylko pomarzyć. Nie sposób żeby np. nad Sekwaną jakiś prawdziwy talent się zmarnował lub przynajmniej nie dostał szansy. Strach pomyśleć ile potencjalnych mistrzów się w Polsce zmarnowało lub zwiędło w pączku.
Karierę Agnieszki zbudowała jej rodzina angażując dostępne środki finansowe i wiarę w talent obu sióstr Radwańskich. Podobnie w przypadku Jerzego Janowicza. Fibak miał jeszcze gorzej, bo musiał się przebijać za żelazną kurtynę. Tenis nie był w jego czasach nawet pokazywany przez peerelowską telewizję jako sport zbyt burżuazyjny. Na szczęście Fibak z biednej rodziny nie pochodził. Podobnie jest dzisiaj. Dziecko ze skromnie zasobnego domu nie ma szans na spróbowanie sił w tenisie. Zresztą o czym my mówimy? Najlepsze tenisowe akademie są daleko za lasami, za morzami. Fenomen Radwańskiej jest fenomenem właśnie. Z kondycją i poziomem "polskiego tenisa" nie ma absolutnie nic wspólnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz