To, zdaje się, Profesor Jerzy Marchwiński w przerwie "Damy Pikowej" w Monte Carlo, gdzie jego małżonka Ewa Podleś debiutowała w roli Hrabiny, miał powiedzieć, że wystarczyło przebić ścianę i mielibyśmy naturalną scenerię arcydzieła Czajkowskiego. Taki sam zabieg budowlano-inscenizacyjny mógł wszakże mieć miejsce w przypadku "Don Giovanniego" Mozarta, który został niedawno wznowiony w stolicy księstwa Monaco w gwiazdorskiej, jak zwykle w tym ociekającym pieniędzmi i splendorem miejscu, obsadzie. Erwin Schrott, Patrizia Ciofi i Sonya Yoncheva to wystarczająco elektryzujące nazwiska aby poświęcić wieczór wciąż dostępnemu na francuskich stronach Medici.TV nagraniu z transmisji, która się odbyła w minioną niedzielę.
Przyznam, że jestem już bardzo zmęczony tymi przeróżnymi kombinacjami i fantasmagoriami na temat relacji Giovanniego z Leporellem, fascynacji erotycznej Donny Anny zabójcą swego ojca etc. Słowem: po mniej lub bardziej niedorzecznych propozycjach Krzysztofa Warlikowskiego w Brukseli, Czerniakowa na festiwalu w Aix czy Calixto Bieito w Barcelonie niczym w krystalicznym i ozdrowieńczym zdroju zanurzyłem się w lekturę kameralnego, tradycyjnego, niemal bezinwazyjnego i urokliwego plastycznie spektaklu podpisanego przez szefa Opera de Monte Carlo - Jean-Louisa Grindy.
Scena, jak i cały teatr, w Monte Carlo jest malutka i z pewnością publiczność ma prawdziwie kameralny wręcz intymny kontakt z Mozartowską partytura ubraną w obrazy bezpośrednio wywiedzione z libretta i wypełniony talentami śpiewaków.
Erwin Schrott, do niedawna znany przede wszystkim jako "Pan Netrebko" z powodu bliskich relacji z rosyjską diwą, radzi sobie na rynku operowym całkiem dobrze. Jego występ w Monte Carlo poprzedziła okładka i duży wywiad we francuskim "Magazine Opera" http://opera-magazine.com/2015/02/erwin-schrott/ zaś, sądząc po reakcji publiczności, interpretacja Urugwajczyka bardzo się podobała. Mnie się wydała zbyt jednowymiarowa: cyniczny, pozbawiony uczuć wyższych i empatii maczo z rozbawieniem przyglądający się jak jego występki kreują zamieszanie namiętności, frustracji i zemsty w otoczeniu. Na próżno będziemy tu szukać głębi i złożoności psychologicznej pod pozorami perlistej lekkości jaką znamy z kreacji Mariusza Kwietnia i to niezależnie od realizacji "Don Giovanniego" w której polski baryton bierze udział. Partia leży też dla Schrotta momentami wyraźnie za wysoko.
Idealnie wręcz spisuje się wokalnie i aktorsko w roli Leporella rumuński baryton Adrian Sampetrean, którego międzynarodowa renoma stale rośnie.
Rosjanin Maksim Mironov to niemal klasyczny i stylowy Don Ottavio o nienagannej technice i delikatnej, płynnej linii śpiewu - przypomina młodego Flóreza, gdy przed laty, po raz pierwszy na żywo, usłyszałem słynnego Peruwiańczyka na recitalu w Filharmonii Wrocławskiej.
Dwie panie stanowią klasę dla siebie. Sonia Jonczewa śpiewa Donnę Elwirę pięknym, bogatym i pełnym głosem lirycznym. Pod względem głosu i śpiewu nie sposób zgłaszać zarzuty. Gdyby ograniczyć ocenę tylko do kryterium głosu Bułgarkę łatwo można uznać za najjaśniejszą gwiazdę spektaklu. Jednakże nie znajdziemy tu takiego zaangażowania jak w niezapomnianej kreacji Véronique Gens, która była porywającą Elwirą w londyńskim "Giovannim" z Mariuszem Kwietniem.
Donna Elwira jest dość rozhisteryzowaną i egzaltowaną damą podczas gdy Jonczewa wydaje się czasem jakby wycofana bardziej do roli...Mimi niż Elwiry. Niezbyt też dobrze brzmi w tercecie
masek i w finałowym sekstecie.
Patrizia Ciofi wręcz przeciwnie: zaangażowana jest aż za bardzo co się przekłada czasem na zbyt ekspresyjną mimikę, którą jeszcze podkreśla niekorzystne w niektórych scenach oświetlenie powodujące, że śpiewaczce przybywa co najmniej dziesięć lat więcej...Sam głos wydaje się niekiedy zmęczony i napięty.
Pod względem muzycznym Ciofi jednak dzierży palę pierwszeństwa. To Donna Anna ultramuzykalna i bez reszty stylowa. Głos Włoszki do najpiękniejszych i największych nie należy jednak dzięki znakomitej technice belcantowej bez trudu przebija się w tłumie i przepięknie góruje w sekstecie. Głos zbudowany z światłocienia, w którym prawie zawsze słychać łzy, wyposaża Donnę Annę w format prawdziwej tragiczki z elektryzującą sceną rozpoznania Don Giovanniego czy w Crudele!.. Ah no, mio bene! – Non mi dir, bell’idol mio - rozumiemy dlaczego to zdecydowanie ciekawsze postać od Elwiry: niedostępna dla prostych i jednoznacznych uczuć, tęskniąca za nieuchwytnym (absolutem?), siłą osobowości dorównująca, a może i dominująca nad mitycznym uwodzicielem.
Niezależnie od różnych zastrzeżeń, niezbyt atrakcyjnej pary Zerlina-Masetto, trochę anonimowego kierownictwa muzycznego Paola Arrivabeniego to chyba jeden z bardziej udanych "Don Giovannich" na europejskich scenach w ostatnim czasie.
http://fr.medici.tv/#!/don-giovanni-opera-monte-carlo