poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Mistrz Del Potro

  
Jeden z najwspanialszych powrotów w sporcie ostatnich lat. 28 letni Argentyńczyk Juan Martin del Potro, po blisko dwu latach kontuzji, operacji i przerw (obsunął się w rankingu ze ścisłej czołówki na miesce sto któreś lub niżej) zdobył srebrny medal olimpijski w Rio de Janeiro. W drodze do olimpijskiego finału pokonał lidera męskiego rankingu tenisistów, Novaka Djokovića, i legendarnego króla mączki - Rafaela Nadala. W finale nie był bez szans na złoto. Stoczył morderczy, na fenomenalnym momentami poziomie, pojedynek z obrońcą olimpijskiego tytułu - Andy Murray'em.
  Publiczność tenisowa obserwuje od kilku miesięcy powrót Del Potro na szczyty z ogromnym podziwem i sympatią. Argentyńczyk jest sportowcem o nienagannych manierach, bardzo koleżeńskim i w każdym słowie, geście i wywiadzie potwierdzający, że jest przede wszystkim ambitnym sportowcem kochającym dyscyplinę, którą uprawia. Jak widać: ze wzajemnością. Zmierzam do tego, że argentyński gracz (mistrz wielkoszlemowego US Open w 2009 roku) nie traktuje tenisa wyłącznie jak maszynki do robienia wielkich pieniędzy i prestiżowych profitów. W jego karierze sportowej dominuje pokora i zdrowa nie przerośnięta ambicja. To już się ujawnia w mowie ciała: podczas gdy jego przeciwnik wchodzi na kort nerwowo, ze wzrokiem pełnym napięcia i złości (nieważne: sportowej czy innej), Juan Martin Del Potro porusza się z arystokratycznym spokojem i pewnym dystansem. Niemal w każdym jego zagraniu manifestuje się przekonanie: to tylko sport. Jestem tylko sportowcem, wykonuję swój zawód najlepiej jak potrafię. Podczas gdy jego przeciwnik gra tak żeby zabić, zmiażdżyć, wbić w kort i co tam jeszcze sobie wmawia, żeby motywować się do gry - Juan Martin gra tak jakby prowadził intelektualny spór z przeciwnikiem ale w gruncie rzeczy to go szanuje a nawet lubi.
 Fascynująca jest również ewolucja samej gry tenisowej argentyńskiego medalisty. Przed laty przez niektórych złośliwie był nazywany "Don Drwal".  Bo grał na jedno-dwa uderzenia, bo całą grę kreował jego atomowy serwis oscylujący wokół 200 km na godzinę. Fenomenalny serwis blisko dwumetrowego zawodnika pozostał, ale kontuzje nadgarstka zmusiły Juana Martina do przeformułowania swojego tenisowego abecadła. I zrobił to w spektakularny sposób. Dużo gra slajsem, potrafi utrzymywać dłuższe wymiany, wzmocnił defensywę i znakomicie odnajduje się przy siatce. Obecny styl gry Argentyńczyka to swoisty miks tenisa Rogera Federera i Novaka Djokovića. Pozostają wszakże dwa najsilniejsze atuty zawodnika z Tandil: znakomity forhend i najczęściej niezawodny serwis: szybki, precyzyjny i niebanalny.
Czy tenisowa podróż Juana Martina del Potro zawiedzie go dalej, do kolejnego wielkoszlemowego tytułu lub choćby do pierwszej dziesiątki rankingu ATP? Czy też po niespodziewanym wspięciu się na olimpijskie podium pożegna się z zawodowym tenisem na dobre?
Niezależnie od decyzji na kartach dyscypliny zapisze się jako największy po Stefanie Edbergu - dżentelmen tenisa. Mistrz US Open, brązowy medalista igrzysk olimpijskich w Londynie (2012) i srebrny medalista z Rio de Janeiro (2016).

1 komentarz:

  1. Mnie też cieszy olipmpijski sukces Juana. To wyjątkowy tenisista i brakowało go ostatnimi czasy w cyklu turniejowym. No i wyrzucił Djokovica :)

    OdpowiedzUsuń