Ahlbeck tuż przy granicy z Polską, na wyspie Uznam |
DWA sympatyczne wieczory na polsko-niemieckim pograniczu: spora dawka muzyki Baroku w stylowych i profesjonalnych odsłonach.
Polskiego kontratenora Jakuba Józefa Orlińskiego, mimo już efektownej kariery międzynarodowej (np. okładka i wiodący wywiad jednego z numerów renomowanego niemieckiego miesięcznika operowego "Das Opernglas"), nie miałem wcześniej okazji posłuchać na żywo. Nadarzyła się okazja gdy artysta wystąpił w koncercie z modnym ostatnio zespołem muzyki dawnej Il Pomo d’Oro w malutkim kościele ewangelickim owianym ostrą bałtycką bryzą, wzniesionym w nadmorskim Ahlbecku - bliźniaczym wobec pobliskiego Świnoujścia kurorcie, niekiedy nazywanym "niemieckim Cannes".
Uznamski Festiwal Muzyczny to jeden z tych elementów kulturalnego pejzażu Meklemburgii-Pomorza Przedniego, który kłóci się z obiegowym obrazem biednego i zacofanego postenerdowskiego landu, którego nadmorskie tereny mają do zaoferowania surowy klimat bałtyckiego wybrzeża pełnego szarych i zimnych wydm, starych rybackich kutrów i przemykających w pośpiechu zakapturzonych nielicznych turystów, którzy z jakiejś masochistycznej pasji wybrali miast lazurowego wybrzeża - wietrzne wybrzeże Uznamu.
Tymczasem, zwłaszcza wiosną i latem, Uznam tętni kolorami i mistrzowskimi dźwiękami. Nie może być inaczej gdyż odbywający się w wrześniu Usedomer Musik Festival iskrzy się od gwiazd muzyki klasycznej w nie mniejszym stopniu niż wcześniejszy ogromny Festiwal Muzyczny Meklemburgii-Pomorza Przedniego, który obejmuje swym zasięgiem cały olbrzymi region a największe gwiazdy angażowane są na koncerty w małych kościółkach niekiedy wyrastających w szczerym pomorskim polu...
Występ Orlińskiego był niejako zapowiedzią Uznamskiego Festiwalu, który startuje we wrześniu.
25 letni Polak rozpoczął wieczór od muzyki...Francesca Nicoli Fago - nazwisko po usłyszeniu którego zapewne i wielu zaprzysięgłych admiratorów tego repertuaru unosi ze zdziwienia brwi. 18 wieczny kompozytor urodził się w Taranto w Apulli, które słynie z tańca "tarantella". Słowem drugorzędny czy nawet trzeciorzędny twórca, ale jego fragment "Tam non spendet" dał pole do popisu młodemu śpiewakowi. Podziwiałem niesamowitą technikę oddechową, wyrafinowane frazowanie i ogromną paletę kolorów. Jak się potem okazało były to stałe walory artysty, choć nie jedyne. Potem pierwsze wielkie nazwisko tego wieczoru: Vivaldi. Zabrzmiał Cum dederit” z motetu „Nisi Dominus”. Fragment wprost idealny dla Orlińskiego gdyż, jak się okazuje, artysta czuje się najpewniej tam gdzie może budować nastrój melancholii i narrację elegii. I ponownie pokazał swą wyborną kontrolę oddechu, nienaganne frazowanie w długich zdaniach muzycznych gdzie olśniewała długość i barwowa jednorodność tonu przy jednoczesnej umiejętności żywego kolorowania śpiewanego tekstu. Tryle niewymuszone i nieskazitelne, perfekcyjne fermaty i dobra znajomość barokowej retoryki - dopełniły całości.
J.J.Orliński w Evangelische Kirche (Seebad Ahlbeck, 13 kwietnia 2018) |
I wreszcie po przerwie gigant - Haendel. I diametralna zmiana nastroju. Orliński na chwilę wcielił się w Arsacesa w arii "Furibondo Spira il vento" z rzadko wystawianej opery komicznej "Partenope". Śpiew naszego kontratenora nabrał niespotykanego przed przerwą wigoru a skoro śpiewał niemal u stóp Bałtyku więc można spokojnie jego śpiew w tym fragmencie koncertu przyrównać do bałtyckiej nawałnicy. Bez problemu radził sobie z morderczymi szesnastkami w tej arii choć wysokie B, być może, zabrzmiało nazbyt ostro. Da capo wydało mi się jeszcze bardziej, by tak rzec, emfatyczne.
Wydaje mi się jednak, że Jakub Józef Orliński odrobinę mniej pewnie się czuje we fragmentach wybitnie wirtuozowskich gdzie jego śpiew, choć w najwyższym stopniu profesjonalny, zatraca nieco indywidualność, którą śpiewak uwodzi słuchacza we fragmentach elegijnych.
Haendel był mniej więcej rówieśnikiem Orlińskiego gdy napisał "Agrippine". Wielu badaczy uważa, że to jego pierwsze z serii arcydzieł. Usłyszeliśmy recytatyw i arię Ottona "Voi che udite" gdzie śpiewak popisywać się może jedynie w centralnym rejestrze głosu: długimi frazami i oddechem. Dodatkowo Orliński udowodnił jak płynnym się posługuje legatem i jak dużą i skuteczną wagę przywiązuje do dykcji śpiewanego tekstu.
I wreszcie aria A dispetto d'un volto ingrato" z "Tamerlana" gdzie Orliński niczym Marilyn Horne popisywał się nagłymi skokami do niskich piersiowych tonów, by po chwili się wynurzyć na powierzchnię swego bursztynowego głosu.
Towarzyszący Orlińskiemu zespół stał wyraźnie w jego cieniu. Pomo D'oro znalazł wsparcie w osobie słynnej autorki kryminałów i szczodrej mecenaski sztuki Donny Leon (była obecna na widowni, wcześniej zaoferowała tzw. słowo wiążące gdzie w superlatywach się wyrażała o soliście wieczoru) dzięki czemu młodzi muzycy pod wodzą charyzmatycznego klawesynisty Maxima Emelyanycheva występują w najlepszych salach, z czołowymi solistami (m.in Joyce Di Donato, Patrizia Ciofi i Franco Fagioli) i budują efektowną dyskografię. Problem polega na tym, że słychać w tym zespole świetnych muzykow, ale całość raczej nie wyrasta ponad średni przyzwoity poziom co może sugerować, że w błyskotliwej karierze na europejskich estradach " Il Pomo d'Oro" bardziej niż muzyka pomagają pieniądze niezmordowanej Donny Leon.
Jakub Józef Orliński, młody przystojny i wysportowany mężczyzna - wymarzony "materiał" dla dzisiejszych reżyserów w teatrach operowych |
Tymczasem samym kunsztem doskonale się broni Berliner Barock Solisten, którzy z materiałem z-dla wielu melomanów-kultowej płyty "Brandenburg Concertos" wystąpili, także w kwietniu, w złotej sali Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie - instytucji, która w ciągu ostatnich sezonów stała się ważnym muzycznym adresem nie tylko dla szczecinian, ale i dla niemieckich sąsiadów z polsko-niemieckiego pogranicza. Pewnie zadziałała siła kontrastu, ale futurystyczne wnętrza szczecińskiej Filharmonii okazały się wyjątkową ramą dla muzyki barokowej i aż szkoda, że po taki repertuar osoby programujące sezony tak rzadko sięgają.
Krytycy zazwyczaj przedkładają nad Barokowych Solistów z Berlina wcześniejszy projekt Reinharda Goebela - Musica Antiqua Koln i ich nagranie "Brandenburskich" jeszcze bodaj z lat osiemdziesiątych. Nie jestem tego pewien pomijając już osobliwość tego "konkursu". Wielu z muzyków "Barokowych Solistów" na co dzień zasiada w Berliner Philharmoniker co już samo jest dużą rekomendacją. Ale nawet pomijając ten fakt - zespół grał po mistrzowsku. Choć może nawet nie o mistrzostwo warsztatowe tu chodzi, ale o fenomenalną radość wspólnego muzykowania jaka biła od berlińczyków a co jest prawie nieobecne wśród muzyków polskich orkiestr grających z minami jakby ktoś ich przykuł do pulpitów za karę.
Nie wiadomo było co bardziej podziwiać: kapitalne artystyczne porozumienie, istną feerię barw i perfekcyjnie odmalowanych dźwiękami nastrojów czy umiejętność przeplatania fantastycznej pracy zespołowej z solistycznymi popisami najwyższego kunsztu. Myślę jednak, że bezbłędne współdziałanie muzyków w ramach Bachowej polifonii jest tym walorem, który powoduje, że ich kreacja w Koncertach Brandenburskich jest jedną z absolutnie czołowych w historii wykonań.
Jedyny "minus" tego wieczoru był następujący: owacja na stojąco i...brak bisu. A takich muzyków można słuchać bez końca. Najwytrwalsi mogli się spotkać z berlińskim zespołem po koncercie w holu filharmonii gdzie muzycy cierpliwie odbierali komplementy i podpisywali płyty.
Berliner Barock Solisten w Filharmonii Szczecińskiej |
Witamy ponownie w blogosferze, dobrze, że wróciłeś. I widzę, że spodobało nam się to samo zdjęcie Orlińskiego (też zilustrowałam nim swój post o nim). U nas TWON zapowiada skromny koncert W Salach Redutowych, mam nadzieję, że zostanie zauważony - termin niezbyt szczęśliwy, bo w cieniu "Carmen" na dużej scenie. Ale może dzieki temu spotkają się tam prawdziwi melomani zamiast stad celebrytów przyciągniętych nazwiskiem Chyry.
OdpowiedzUsuńTrochę zaskakujące, bo facet przecież ma spore wzięcie na świecie, wkrótce zaśpiewa Rinalda w Paryżu etc, a w rodzinnym mieście śpiewa jakieś boki?
OdpowiedzUsuńJa już od dawna żadnego sensu i logiki w życiu muzycznym Warszawy nie dostrzegam. A przecież Orlińskiego należy zatrudniać i promować u nas, póki jeszcze chce tu śpiewać i nas na niego stać.
OdpowiedzUsuńMyślę, że wiele instytucji muzycznych w Polsce, nie tylko w Warszawie, stać już na drogich i bardzo drogich artystów. Przeszkodą jest chyba opieszałość organizatorów i jakieś głęboko wdrukowane przeświadczenie, że wybitny polski artysta powinien śpiewać w ojczyznie prawie za darmo a przynajmniej za połowę stawki niż jego o poziom słabszego, ale zagranicznego kolegi.
Usuń