wtorek, 9 września 2014

Prawie wielcy, smutno przegrani

   

  Turniej wielkoszlemowy US Open 2014 przeszedł do historii. O ile w turnieju kobiecym, zgodnie z planem i przewidywaniami, wygrała Serena Williams o tyle mężczyzni zgotowali w tym roku absolutną sensację. A właściwie jeden z nich -  Marin Cilić. 26 letni Chorwat wygrał turniej wielkoszlemowy po raz pierwszy w karierze.
 Ale, moim zdaniem, na jeszcze większą uwagę zasługują wielcy przegrani tegorocznego turnieju.
 Dunka polskiego pochodzenia-Karolina Wozniacka-rozegrała najlepszy turniej od czasów gdy przez wiele miesięcy była numerem jeden kobiecego tenisa. Ale już wtedy wielu komentatorów kpiło z niej, że fotel liderki zajmuje zawodniczka, która nie może się pochwalić przynajmniej jednym tytułem wielkoszlemowym. W 2009 Karolina osiągnęła finał US Open, który przegrała z legendarną Kim Clijsters. W tym roku, po ponad dwu latach stałego obniżania poziom gry i spadku w rankingu, Wozniacka ponownie stanęła przed szansą wygrania turnieju wielkoszlemowego. Znowu osiągnęła finał w Nowym Jorku.
Oddajmy Dunce sprawiedliwość. W swojej grze dokonała swoistej transgresji. Wydobyła typowe dla siebie walory - szczelną defensywę polegającą na świetnym bieganiu po korcie i odbieraniu prawie wszystkich piłek - a dodała do nich atak w doskonale wypracowanych przewagach sytuacyjnych, szczególnie widoczny w forhendowym uderzeniu wzdłuż linii lub w dobrym zachowaniu przy siatce, co było przez dłuższy czas ogromnym mankamentem Karoliny. Apogeum  znakomitej gry kombinacyjnej nastąpiło podczas meczu Wozniackiej z Marią Szarapową w czwartej rundzie. Właśnie ten mecz pozostawił wrażenie, że duńska zawodniczka jest już gotowa, by wreszcie sięgnąć po tenisowe złoto. Ćwierćfinałowy mecz  z Sarą Errani, gdzie pozwoliła Włoszce wygrać zaledwie jeden gem, tylko wzmocnił to odczucie. Spotkanie półfinałowe z rewelacyjną Chinką Shuai Peng było wprawdzie trudne, pojawiły się w grze Wozniackiej lekkie oznaki zmęczenia, ale to przecież naturalne.
I gdy byliśmy pewni, że Karolina, która ostatnio, jako jedna z nielicznych, była w stanie skruszyć siłę tenisa Williams, przynajmniej w jednym secie, tym razem postawi kropkę nad "i"  - finałowy występ Dunki okazał się bardzo rozczarowujący. Moim zdaniem Wozniacka okazała się klasycznym przykładem strachu przed wygraną. A gdy pojawia się strach, presja i nadmotywacja tenisistka defensywna i bierna z natury - wraca w meczu o wielką stawkę do swych korzeni. Karolina, podobnie jak nasza Agnieszka Radwańska, przebiła krótkie piłki na środek kortu, które Williams bezwzględnie atakowała. Podobnie jak jej krakowska przyjaciółka, Karolina postawiła w tym meczu na grę zachowawczą i bojaźliwą. W każdym innym meczu, przy takiej dyspozycji jak obecnie, Wozniacka najprawdopodobniej doprowadziłaby przynajmniej do trzeciego decydującego seta. Szkoda.


   Mam wrażenie, że coś podobnego się przydarzyło finaliście męskiego turnieju. Kei Nishikori grał w tegorocznym US Open fantastyczny tenis, który pozwolił mu wygrać z takimi przeciwnikami jak Milos Raonić, Stan Wawrinka czy Novak Djoković. I wszystko się rozpadło jak domek z kart w najważniejszym meczu o tytuł. Japończyk nie potrafił wejść na swoje najwyższe obroty. Grał nie o triumf, lecz o przetrwanie i doczołganie się do końca meczu. Co było tego powodem: brak rezerw fizycznych po ciężkich meczach w trakcie turnieju, czy ugięcie się pod presją psychiczną? Odpowiedz zna tylko on i jego współpracownicy. Temu wyjątkowemu tenisiście przychodzi tylko życzyć, żeby finał US Open nie okazał się jego jedynym i największym sukcesem. Bo stać go na wszystkie szczyty.


  Marin i Kei awansowali do top 10 rankingu ATP. Obaj mają szansę na występ w kończącym sezon turnieju Masters w Londynie.
Karolina, dzięki finałowi US Open, zajęła dziewiąte miejsce  rankingu WTA. I będzie się, być może, liczyła w walce o występ w kobiecym odpowiedniku Masters w Singapurze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz