KILKANAŚCIE dni temu swój wpis, poprzedzający ostatni turniej wielkoszlemowy w sezonie - US Open - zatytułowałem "Bohaterowie są zmęczeni?". Mimo wszystko do końca nie wierzyłem, że w decydujących dniach nowojorskiego turnieju, będzie musiała paść odpowiedz twierdząca.
Czołówka męskiego tenisa, na naszych oczach, przechodzi wstrząsy tektoniczne. Bo nr 2 rankingu ATP Rafael Nadal, z powodu kontuzji, do Nowego Jorku nie przyjechał i nie podjął się obrony ubiegłorocznego tytułu. W drugim tygodniu odpadli z rozgrywek tacy gwiazdorzy jak mistrz Australian Open 2014 Stan Wawrinka i wieloletni mieszkaniec top10 - Tomasz Berdych.
Prawdziwe trzęsienie ziemi nastąpiło jednak w sobotę, 6 września, gdy rozegrane zostały dwa półfinały. W pierwszym, po czterosetowej batalii, wyższość Japończyka Keia Nisikori musiał uznać nr 1 światowego tenisa - Novak Djoković. I gdy się wydawało, ba, większość obserwatorów była pewna awansu do finału Federera, który, zdaniem komentatorów, miałby bardziej niż duże szanse na 18 tytuł wielkoszlemowy w karierze, po starciu z niedoświadczonym i chwiejnym kondycyjnie Japończykiem, rzeczywistość napisała najbardziej niebywały scenariusz od lat.
Oto o tytuł mistrza US Open zagrają tenisiści drugiego planu - Marin Cilić i Kei Nishikori.
Powiem tak: mam osobistą satysfakcję z sukcesu 25 letniego gracza z Japonii. Jego karierę obserwuję od jakiegoś czasu i uważam go za jednego z najinteligentniejszych i finezyjnych tenisistów obecnego Touru. Mimo umiarkowanych warunków fizycznych ("zaledwie" 178 cm wzrostu, raczej drobna budowa) Kei potrafi w kluczowych momentach zaordynować przeciwnikowi serwis nie do odbioru lub na tyle wyrafinowany, że partner po drugiej stronie siatki znajduje się w potrzasku. Nishikori jest przy tym w stanie prowadzić długie wymiany, błyskawicznie przechodzić z obrony do ataku, szybko odnajdywać kąty i miejsca na korcie do których posyła zabójczą piłkę, gra poprawnie we wszystkich strefach pola gry także przy siatce.
Co jest jednak problemem Japończyka, co powoduje, że dopiero teraz zawalczy o pierwszy wielkoszlemowy tytuł? Kondycja fizyczna, a co za tym idzie problemy zdrowotne. To one zablkowały mu drogę do triumfu w prestiżowym turnieju w Madrycie tego roku, gdy, po deklasacji Nadala, w pewnym momencie meczu, musiał odpuścić i dograć spotkanie nie mogąc się właściwie poruszać. Jak to się czasem mawia: grał na operach paliwa. Z tego powodu, ja i wielu innych miłośników dyscypliny, nie braliśmy sympatycznego Japończyka pod uwagę jako kandydata do nowojorskiego szlema. Oczywiście, przewijał się w gronie "czarnych koni" i "outsaiderów", ale murowani kandydaci byli dwaj: Serb Novak Djoković i Szwajcar Roger Federer, dlaczego zawiedli?
Moim zdaniem obaj przede wszystkim swoich rywali zlekceważyli. Djoković bardzo wierzył w swoje wszechstronne przygotowanie fizyczne, które od paru sezonów go nie zawodzi, które pozwala mu wyjść zwycięsko z wielogodzinnych maratonów i walki na zamęczenie przeciwnika. Tym razem jego plan zawiódł. Nishikori nie dość, że lepiej zniósł 35 stopniowy upał na korcie, to jeszcze zdominował Serba taktycznie i mentalnie. Japończykowi udało się przełamać serwis Novaka w decydującym czwartym secie, a następnie skupiał się na swoich gemach serwisowych. Zarządzał swoimi zasobami energetycznymi subtelnie i bezbłędnie. Mam wrażenie, że serbski mistrz długo nie czytał taktyki swego przeciwnika. Novak, w tym upale i pod taką presją japońskiego kolegi, nie wytrzymywał swego, zwykle skutecznego, obronnego przebijania zaś ataki były pospieszne, nieprzygotowane i nieprecyzyjne. Musiał przegrać.
Nieco podobna była sytuacja w drugim półfinale - tyle, że krótszym, trwającym przepisowe trzy sety.
Federer, podobnie jak Djoković, bardzo wierzył w swoją przewagę popartą zdobyciem siedemnastu szlemamów i ponad 70 milionami dolarów zarobionymi na kortach całego świata. Na korcie jednak osiągnięcia, honoraria i kontrakty reklamowe nie grają i nie mają, w konkretnym meczu o stawkę, znaczenia. Liczy się kondycja dnia. Cilić zmiażdżył tenis szwajcarskiego Maestro atomowym serwisem. Roger był pewien, że tę chorwacką nawałnicę przetrzyma, że przeciwnik spali paliwo i wtedy On - mistrz wyrafinowanego ataku - postawi decydującą kropkę nad i. Niestety. Federer był spóźniony do większości piłek Chorwata. Bierne czekanie na zmianę wydarzeń kosztowało 33 letniego Federera zmarnowanie jednej z ostatnich szans w karierze na zdobycie osiemnastego tytułu w Wielkim Szlemie.
Czeka nas ekscytujący finał o którym nikomu, przed US Open, się nie śniło.
Jeśli Marin Cilić pojawi się w poniedziałkowym finale - w takiej dyspozycji jak w meczu z Federerem - może być autorem bodaj największej sensacji w męskich tenisie od lat. On - jeszcze niedawno obarczony podejrzeniami o stosowanie dopingu - zdobywa największe trofeum w tenisowej karierze.
Kei Nishikori należy jednak do bardzo rzadkiego gatunku "cichych zabójców". To tenisita, który się na korcie czai, osacza, buduje misterną pajęczynę w którą "ofiara" wpada niepostrzeżenie, zanim zdąży się zorientować, że jest już po wszystkim. Aby się tak stało Kei musi zagrać na swoim szczytowym poziomie, a do tego wyjść na kort świeży i w pełni zregenerowany po ciężkich i wielogodzinnych meczach w poprzednich rundach. Niech się dzieje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz