Czołówka męskiego tenisa, na naszych oczach, przechodzi wstrząsy tektoniczne. Bo nr 2 rankingu ATP Rafael Nadal, z powodu kontuzji, do Nowego Jorku nie przyjechał i nie podjął się obrony ubiegłorocznego tytułu. W drugim tygodniu odpadli z rozgrywek tacy gwiazdorzy jak mistrz Australian Open 2014 Stan Wawrinka i wieloletni mieszkaniec top10 - Tomasz Berdych.

Oto o tytuł mistrza US Open zagrają tenisiści drugiego planu - Marin Cilić i Kei Nishikori.
Powiem tak: mam osobistą satysfakcję z sukcesu 25 letniego gracza z Japonii. Jego karierę obserwuję od jakiegoś czasu i uważam go za jednego z najinteligentniejszych i finezyjnych tenisistów obecnego Touru. Mimo umiarkowanych warunków fizycznych ("zaledwie" 178 cm wzrostu, raczej drobna budowa) Kei potrafi w kluczowych momentach zaordynować przeciwnikowi serwis nie do odbioru lub na tyle wyrafinowany, że partner po drugiej stronie siatki znajduje się w potrzasku. Nishikori jest przy tym w stanie prowadzić długie wymiany, błyskawicznie przechodzić z obrony do ataku, szybko odnajdywać kąty i miejsca na korcie do których posyła zabójczą piłkę, gra poprawnie we wszystkich strefach pola gry także przy siatce.
Co jest jednak problemem Japończyka, co powoduje, że dopiero teraz zawalczy o pierwszy wielkoszlemowy tytuł? Kondycja fizyczna, a co za tym idzie problemy zdrowotne. To one zablkowały mu drogę do triumfu w prestiżowym turnieju w Madrycie tego roku, gdy, po deklasacji Nadala, w pewnym momencie meczu, musiał odpuścić i dograć spotkanie nie mogąc się właściwie poruszać. Jak to się czasem mawia: grał na operach paliwa. Z tego powodu, ja i wielu innych miłośników dyscypliny, nie braliśmy sympatycznego Japończyka pod uwagę jako kandydata do nowojorskiego szlema. Oczywiście, przewijał się w gronie "czarnych koni" i "outsaiderów", ale murowani kandydaci byli dwaj: Serb Novak Djoković i Szwajcar Roger Federer, dlaczego zawiedli?

Nieco podobna była sytuacja w drugim półfinale - tyle, że krótszym, trwającym przepisowe trzy sety.

Czeka nas ekscytujący finał o którym nikomu, przed US Open, się nie śniło.
Jeśli Marin Cilić pojawi się w poniedziałkowym finale - w takiej dyspozycji jak w meczu z Federerem - może być autorem bodaj największej sensacji w męskich tenisie od lat. On - jeszcze niedawno obarczony podejrzeniami o stosowanie dopingu - zdobywa największe trofeum w tenisowej karierze.
Kei Nishikori należy jednak do bardzo rzadkiego gatunku "cichych zabójców". To tenisita, który się na korcie czai, osacza, buduje misterną pajęczynę w którą "ofiara" wpada niepostrzeżenie, zanim zdąży się zorientować, że jest już po wszystkim. Aby się tak stało Kei musi zagrać na swoim szczytowym poziomie, a do tego wyjść na kort świeży i w pełni zregenerowany po ciężkich i wielogodzinnych meczach w poprzednich rundach. Niech się dzieje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz