wtorek, 27 stycznia 2015

Jonczewa kocha Paryż

 Cabell, Machaidze, Kurzak, Peretjatko...Prawdziwy kalejdoskop młodych dam, na których głosie i odpowiednio wystylizowanym na zdjęciach wizerunku, chcą zarobić wytwórnie płytowe. Repertuary składanek recitalowych podobne...Zaczynam się już gubić w tej powodzi podobnych dzwięków, podobnie prowadzonych kampanii promocyjnych, uśrednionych interpretacji - pasujących istotnie bardziej do materiałów promocyjnych niż na poważną płytę recitalową, którą mógłbym uznać za jakąś osobistą i zamkniętą wypowiedz artystyczną. Poza celami czysto marketingowymi bardzo rzadko udaje mi się w wielu aktualnych recitalach wokalnych dostrzec  głębsze przesłanki.
 Bułgarska śpiewaczka Sonia Jonczewa jest, jak się wydaje, "nową gwiazdą" opery. Spełnia dwa warunki: ma kontrakt z dużą wytwórnią płytową, który zapoczątkowała wydana właśnie płyta "Paris, mon amour" i plany w nowojorskiej Metropolitan Opera, który to teatr dla znacznej części publiczności jest operowym odpowiednikiem "kariery w Hollywood".


Na płytę Jonczewy, przyznam, czekałem z pewnym zainteresowaniem. Słyszałem Bułgarkę na żywo w Paryżu w "Opowieściach Hoffmanna" (4 role), gdzie zastąpiła Natalie Dessay, a potem byłem świadkiem jej niezłego debiutu w "Łucji z Lammermoor" na scenie Opera Bastille. W obu przypadkach największym atutem był ładnie brzmiący i pełny głos liryczny oraz temperament maskujący pewną konwencjonalność i powierzchowność interpretacji.  Jonczewę bardzo polubiła paryska publiczność i francuscy krytycy więc nie dziwi pomysł na płytę z  "miłością do Paryża" na okładce.
Problem w tym, że na płycie nie da się interpretacji dowyglądać i dograć. Może wytwórnie popełniają błąd rozpoczynając lansowanie swoich podopiecznych od tak trudnej, bo obnażającej wszystkie mankamenty techniczne i wyrazowe, formy jak recital? Niestety, ale bułgarska śpiewaczka jest kolejną ofiarą tej praktyki.
Płyta jest w najlepszym razie - przeciętna. Głos brzmi przyjemnie choć i tak ubożej niż ze sceny. Interpretacje są nijakie, braki techniczne i stylistyczne wychodzą chyba w każdym śpiewanym fragmencie. Kto wymyślił, żeby dać Bułgarce do śpiewania fragment z "Thais"Masseneta skoro nawet w studiu nagraniowym głos śpiewaczki się ugina pod ciężarem tej partii czego ukoronowaniem jest brzydko brzmiąca, zupełnie niekontrolowana, "góra" ?!  Mam poważne obawy czy Jonczewa jest w ogóle, pod względem technicznym, przygotowana do śpiewania w najbliższym czasie na scenie takich ról jak np. Luisa Miller (plany w MET, które artystka ujawnia w wywiadzie dla lutowego wydania magazynu "Das Opernglas") czy właśnie Thais? Bo jej kariera może się równie spektakularnie zakończyć jak się rozpoczęła!
Nadzieje wiązałem z "E strano...Sempre libera" z "Traviaty", ale i tu dopadło mnie znużenie gdy słuchałem banału każdej niemal frazy i koloratury jak z nieodrobionej lekcji śpiewu. A przecież tak sztandarowy dla repertuaru śpiewaczki tego emploi fragment powinien być umieszczony na płycie tylko pod warunkiem świeżości interpretacji i perfekcji technicznej!
Bez zastrzeżeń upłynęło mi wysłuchanie Mimi "Donde lieta usci" z "Cyganerii" Pucciniego i "Pleurez mes yeux" z "Cyda" Masseneta co wszakże nie oznacza, że były to porywające kreacje.
Płyta, niestety, do zapomnienia. Szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz