Gdybyż jeszcze propozycja Wysockiej irytowała, zniesmaczała czy też w inny sposób rozgrzewała do czerwoności złaknionego nowych wrażeń widza. Myślę, że zdecydowanie większym w tej mierze specjalistą jest rodak reżyserki - Krzysztof Warlikowski.
Tymczasem pani Wysocka przygotowała spektakl z wyprzedaży zgranych pomysłów. Bo przecież nie potraktujemy poważnie tej rekwizytorni obowiązującej jak teatr operowy w Niemczech długi i szeroki. Mamy tu media, flesze, śpiewanie-mówienie do mikrofonu, przeniesienie akcji do Ameryki lat 50 i poetycką, wielowymiarową, na ile tylko konwencja operowa pozwala, postać Łucji w dosadności i trywialności. Jej charyzma więc wyparowała - została kobieta "z krwi i kości. Tyle tylko, że to nie postać Donizettiego! Ileż to już razy na scenach niemieckich i nie tylko było i to niezależnie od tytułu. W samej Deutsche Oper Berlin ostatnio Semiramida (Rossini) również była silną kobietą uwikłaną w bliżej nieokreślony konflikt polityczny zaś "Aida" rozgrywała się w amerykańskiej sekcie religijnej, w latach 50. Podejrzewam, że pani Wysocka doskonale zna te realizacje. Ale ok. Było minęło... Przykre jest to, że reżyserka odebrała, zdaje się, jakieś wykształcenie muzyczne a jednak postępuje na przekór muzyce i stylowi dzieła, które obleka w kształt sceniczny. Te nawiązania do filmowych ikon...Po co?! Na co?! W jakim celu?! I mam pytanie: czy pałętająca się po scenie dziewczynka to próba włożenia tu jeszcze atmosfery filmowego horroru? Bo nic przecież tak nie "straszy" w filmach klasy B i C jak dziecko zza światów.
"|Łucja" dopuszcza wariant "silnej kobiety", ale czyniąc z niej w tzw. scenie obłędu jakąś terorystkę biegającą z pistoletem realizatorka amputuje całą romantyczną aurę tej postaci lekko unoszącej się nad ziemią - obecną ciałem, nieobecną duchem. Całkowita zamiana znaczeniowych i wyrazowych akcentów czyni z przedstawienia nie dzieło Donizettiego lecz dzieło Wysockiej. Siła Łucji zawiera się w jej "zatrzaśnięciu" i jej nieuchwytności dla otoczenia - nie zaś w tym, że damy jej do ręki pistolet, ubierzemy w szpilki i poprosimy o subtelność syreny alarmowej, bo, niestety, tak swoją partię wokalną traktuje Diana Damrau.
Po niemieckiej sopranistce nie spodziewałem się w tej roli niczego dobrego. I nie zawiodłem się. Linia wokalna jest chaotyczna, cały arsenał belcantowej wirtuozerii i zdobnictwa właściwie nie istnieje, bo trudno nimi nazwać te posapywania, pojękiwania i inne nie przewidziane przez kompozytora odgłosy na które najbardziej nawet drugorzędna włoska śpiewaczka na prowincjonalnej scenie we Włoszech by sobie nie pozwoliła. Jedno co mogę Damrau oddać to jej profesjonalizm sceniczny - wiernie podąża za wskazówkami reżyserki, gra z oddaniem i zaangażowaniem godnym lepszej sprawy. Jednakże nic nie zrekompensuje mankamentów choćby we frazowaniu. W muzyce Donizettiego ważne jest kształtowanie linii wokalnej podczas gdy Damrau śpiewa tak jakby się potykała o każde słowo...
Gdy nie ma Łucji - nie ma właściwie o czym mówić. I sytuacji nie ratują panowie, skądinąd bardzo profesjonalniw swoich partiach wokalnych, Dalibor Jenis (Enrico) i Pavol Breslik (Edgardo). Na wyróżnienie zasługuje też Georg Zeppenfeld jako Raimondo. Na wyróżnienie zdecydowanie negatywne zasłużył trzeci pan, dyrygent Kirill Petrenko, który robi w orkiestronie rzeczy przedziwne proponując momentami tempa absurdalnie wolne lub wyciszając orkiestrę tak, że słuchamy śpiewu a capella. Rozumiem, że panuje przekonanie iż partia orkiestrowa w operach belcantowych to "pozytywka", ale tym razem maestro chyba przegiął.
To, że w mediach może się pojawić każda bzdura zdążyliśmy się już od dawna przyzwyczaić. Jednakże urąganie elementarnej prawdzie budzi wciąż niedowierzanie. Jak akapit jednej z recenzji, że "Diana Damrau dominuje w obsadzie wokalnej". Litości! Dominować można na wiele sposobów jednakże recenzentowi wyraznie chodziło o wysoki poziom artystyczny solistki. Tymczasem jej dominacja polega na śpiewaniu coraz głośniejszym, ruchach coraz bardziej zamaszystych, coraz głośniej stuka obcasami, coraz mocniej wymachuje pistoletem. Pif Paf! Arcydzieło Donizettiego leży i kwiczy.
Ponieważ porozmawialiśmy już sobie na temat spektaklu u PK, nie będę tego powtarzać. mam tylko jedną wątpliwość - skąd się biorą te wszystkie zachwyty nad DD w rolach belcantowych (jest ich sporo, na blogach i w profesjonalnych recenzjach)? Nie uważam się za znawczynię, a tylko za entuzjastyczną słuchaczkę-amatorkę, ale przecież słyszę, że ona nie wie i chyba już się nie dowie, co to takiego belcanto, na czym ten styl polega. A przecież nawet jeśli się nie jest "naturalnym belcancistą" można się tego nauczyć na tyle, żeby było chociaż przyzwoicie. Domingo nie był idealnym stylowo Edgardem, ale dało się odczuć, że wie, na czym to polega i próbuje osiągnąć w miarę właściwe brzmienie. Netrebko, po jej Lucii niewielu osłuchanych operomaniaków się zachwycało, słusznie zresztą. Ona jednak miała u boku świetny duet Kwiecień-Beczała .
OdpowiedzUsuńI ja nie rozumiem zachwytów zwłaszcza w teoretycznie profesjonalnych recenzjach. Choć i są krytyczne wypowiedzi zarówno w recenzjach jak i na blogach. Tak jak słusznie piszesz przecież słychać, że to nie jest jej świat dźwiękowy. Kiedyś powiedziała mi jedna z włoskich śpiewaczek, a mnie to zapadło w pamięć: w bel canto ważna jest elegancja i smak. Można być ekspresyjnym, wkładać w śpiew uczucie i coś indywidualnego, ale to musi być "eleganckie". I, moim zdaniem, to jest właśnie to czego brakuje D.D. Może gdyby nie starała się tak na siłę "interpretować" tylko po prostu spokojnie śpiewała byłoby to strawniejsze. Tak czy owak uważam, że ta śpiewaczka zle dobiera role i repertuar. Wiem, że ma w planach hr w "Weselu Figara" Mozarta, chętnie też posłuchałbym jej jako Lulu tylko obawiam się, że trochę przespała szansę na tę rolę jak kiedyś Dessay...
OdpowiedzUsuńBeczała już tak bardzo swobodnie w bel canto się nie czuje, ale Kwiecień - o tak! Zawsze bardzo mi się, obok Don Giovanniego i Rogera, podobał w tym repertuarze. A jeśli idzie o Netrebko...Zaczynam, mimo jej wad, doceniać jej Łucję, z zwłaszcza Bolenę po tym, co prezentuje w tym repertuarze pani Damrau.