poniedziałek, 11 stycznia 2016
Cyganeria na dwa głosy
Sympatyczną inscenizację Australijki Lindy Hume pamiętałem jeszcze gdy berlińska Staatsoper rezydowała w swojej historycznej siedzibie przy Unter den Linden. "Lindenoper", wciąż w niekończącym się remoncie, gnieździ się w małej sali Schillertheater przy Bismarckstrasse. Nawiasem mówiąc teatr o burzliwej historii - świadek ulicznych starć zachodnioberlińskich studentów z policją w 1968, inscenizacji Konrada Swinarskiego, wreszcie w latach 90 ofiar likwidacji , jako samodzielnej instytucji kultury, przy - znowu - ulicznych demonstracjach o zabarwieniu politycznym. Przekształcony w scenę impresaryjną zyskał przez ostatnie lata drugie życie jako "Staatsoper am Schiller Theater".
Ale ja nie o tym, lecz o wspomnianej "Cyganerii" - jednej z tych produkcji, które służą do szybkiego angażowania aktualnie modnych gwiazd. Pamiętam w tej realizacji młodego Rolando Villazona jak również już zdobywającego ogromny światowy rozgłos Jonasa Kaufmanna.
Tym razem swoim fantastycznym Rodolfem obdarzył nas Joseph Calleja. Przyznam, że mam słabość do tego śpiewaka - nigdy nie przeszkadzało mi jego charakterystyczne wibrato i estetyka jak z płyty lat 20 dwudziestego wieku...To przy tym głos bezbłędnie brzmiący w sali operowej, o ujmującej i wzruszającej barwie. Tessitura roli Pucciniego wydaje się dla Maltańczyka idealna. Piękne modulacje, perfekcyjne frazowanie i malowniczo prowadzony głos powołuje do życia rzeczywiście zapomniany wokalny świat w którym królował Jussi Bjoerling...
Nieco w cieniu swego kolegi pozostała tym razem Sonia Jonczewa, która niemal równolegle z Mimi śpiewała w Staatsoper rolę Violetty z "Traviaty". Głos jest piękny, muzykalność bułgarskiej artystki (zadebiutuje wiosną w recitalu z orkiestrą na estradzie Filharmonii Poznańskiej) nie budzi wątpliwości. Jednakże mógł nieco rozczarowywać pewien chłód emocjonalny jej interpretacji. O tyle mnie to zaskoczyło, że fragment z "Cyganerii" był najlepszym i najbardziej obiecującym momentem debiutanckiej , jako całość niezbyt udanej, płyty recitalowej Jonczewej.
Rutynową, podobnie jak przed laty, Musettą była rosyjska śpiewaczka, na stałe związana z berlińskim teatrem, Anna Samuil. Wspominam o niej, bo kiedyś ta utalentowana artystka zapowiadała się na gwiazdę, która wypłynie na szerokie wody światowej kariery.
Za pulpitem dyrygenta stanął asystent Barenboima - Domingo Hindoyan. Nie zawsze odpowiednio budował dramaturgię poszczególnych obrazów i, co zaskakujące, jako mąż śpiewaczki (Jonczewej) miał czasem problem ze słuchaniem sceny. Wraz z rozwojem wieczoru impuls dramatyczny był coraz wyraźniejszy a całość nabrała muzyczno-wyrazowej spójności. Trudno jednak orzec, na podstawie tego jednego wieczoru, że mamy do czynienia z dyrygenckim talentem.
Calleja i Jonczewa otrzymali ogromny aplauz publiczności. Z pewnością, zwłaszcza w przypadku tenora, zasłużony.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz