poniedziałek, 18 stycznia 2016
Joanna z ołówkami
MEDIOLAŃSKA La Scala dawno tak triumfalnie nie otwierała swojego sezonu jak na początku grudnia 2015 roku. Nie było buczenia i nieprzychylnych wrzasków, które nie omijają w tym teatrze największych dyrygentów, śpiewaków czy reżyserów. Tym razem owacje były gorące i zgodne. Bo, istotnie, spektakl "Giovanna D'Arco" znalazł to, co w przedstawieniu operowym kluczowe: względną harmonię pomiędzy licznymi elementami tej skomplikowanej maszynerii. A nad wszystkim unosił się piękny i pełen wyrazu głos Anny Netrebko, która jest w zenicie swej mocy artystycznej.
Niewiele wiemy (tzn. objętość literatury jest wprost proporcjonalna do wątpliwości a nawet pytań o istnienie Joanny D'Arc) o mitycznej postaci nastoletniej i niepiśmiennej Francuzki, która z podszeptu anielskich (bądź szatańskich) mocy zwycięsko poprowadziła francuską armię przeciwko Anglikom. W kulturze popularnej uwielbiamy dekonstruować takie mity. Luc Besson w swym słynnym filmie przedstawił Joannę jako schizofreniczkę. Tym tropem poszedł francusko-belgijski tandem reżyserski Moshe Leiser i Patrice Caurier. Przenieśli akcję ze średniowiecza do dziewiętnastowiecznego pokoju wrażliwej i najwyraźniej oczytanej nastolatki żyjącej pod czujnym okiem ojca.
I chyba nie tyle dogłębną analizę chorej psychiki bohaterki postawili sobie za punkt honoru realizatorzy ale, pomni Verdiowskiego "uniwersum", pragnęli pokazać złożone relacje córki i ojca.
Reżyserzy, znani z ekstrawagancji i przekraczania dobrego smaku (m.in "Giulio Cesare" w Salzburgu), tym razem postawili na atrakcyjny sceniczny kształt (stylistycznie eklektyczny) gdzie współegzystują na jednym planie wieśniacy, wojsko, demony...Pokój Joanny zaludnia się nimi, odwiedza go w złotej zbroi król Karol, ściany niczym szpady przekuwają naostrzone monstrualne ołówki co ma zapewne dodatkowo sugerować, że niemal wszystko, co oglądamy, jest wytworem szalonej wyobraźni Joanny. Szczególnie efektowna jest, pojawiająca się wciąż w przestrzeni dziewczęcego pokoju, replika katedry w Reims...
Joanna jest dziewczyną bardzo religijną. Oczywiście Leiser-Caurier nie mogli się ustrzec tego wymiaru choć nie jest on w ich wizji pierwszorzędny. O opętanie demoniczne, zupełnie na poważnie jak w słynnym przypadku (także skonsumowanym przez kulturę popularną) Niemki Anneliese Michel (film "Egzoryzmy Emily Rose"), raczej nie jesteśmy skłonni Anny Netrebko podejrzewać. Bohaterka spektaklu cierpi raczej, jak w filmie Bessona, na jakiś uraz z dzieciństwa; histeria religijna dodatkowo się miesza z frustracją seksualną i silnym kompleksem ojca.
To i tak sporo tych wizualno-interpretacyjnych atrakcji jak na wątłość libretta i znaczną nierówność poziomu tkanki muzycznej. A jednak za sprawą mistrzowskiego kierownictwa muzycznego Riccarda Chailly (czyżby nowa epoka mediolańskiego teatru, na miarę Riccarda Mutiego?), znakomitej obsady wokalnej i spójnej wizji scenicznej, po 150 latach nieobecności, "Giovannę D'Arco" Giuseppe Verdiego udało się podnieść do rangi wydarzenia godnego wielkich tradycji La Scali.
Anna Netrebko (Giovanna), po pierwszych niepewnych frazach, stopniowo wznosi się na szczyt swoich możliwości. Nie wiadomo co bardziej podziwiać - ogromne bogactwo harmoniczne i kolorystyczne jej głosu, wspaniałą, idealną w tej roli, elastyczność i płynność śpiewu czy wrażliwą i charyzmatyczną kreację sceniczną? Wszystko razem daje bodaj najlepsze z dotychczasowych osiągnięć rosyjskiej diwy.
Kroku dotrzymują jej panowie. Francesco Meli (Carlo VII) jest chyba najlepszym obecnie włoskim tenorem a ową włoskość słychać od pierwszych tonów. Jego głos jest dla mnie osobliwą mieszanką koloru jakim dysponowali Giuseppe di Stefano i Luciano Pavarotti. Meli nie ma żarliwości pierwszego i swobody drugiego, ale jego liryczny tenor, pełen złoto-ciemnych półtonów, w połączeniu z adekwatnością stylistyczną i zaangażowaniem wyrazowym wywiera silne wrażenie.
Trzecim bohaterem wokalnym jest z pewnością Devid Cecconi (jako Giacomo, ojciec Giovanny), który zastąpił, zazwyczaj niedysponowanego w takich sytuacjach, Carlosa Alvareza. Nie słyszymy tu pierwszorzędnego, pełnego splendoru, głosu, ale kreacja wokalno-sceniczna jest znacząca.
Tyle wyniosłem z przekazu telewizyjnego. Podobno przedstawienie odbywało się, tradycyjnie, także poza sceną. I nie chodzi tu o owe drogie, prawdziwe lub sztuczne, futra, koronowane i rządowe głowy z całego świata lecz o całą ponurą otoczkę dyktowaną przez aktualną kondycję świata, czyli kordony policji i służb antyterrorystycznych, wykrywacze metalu przy wejściu do teatru itd.
Inauguracja w Teatro alla Scala to, podobno, łakomy kąsek dla terrorystów. Jak ostatnio Paryż i zpewne parę innych miejsc...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz