Patrizia Ciofi żegna się ze swoją popisową rolą Violetty |
Zadziwiająca mobilność gatunku operowego jeśli idzie o adoptowanie się do nowych technologii teatralnych, kanałów przekazu audiowizualnego i szeroko pojętych nowinek technicznych jest fascynująca, ale i wydaje się konstatacją oczywistą by nie powiedzieć: banalną.
To jeszcze profesorostwo Łętowscy w swych sympatycznych książkach sprzed lat, gdy jeszcze melomanom się nie śniło, że będą na drugim krańcu świata współuczestniczyć w premierach mediolańskiej La Scali czy nowojorskiej MET, wyrażali podziw dla elastyczności tej "przedwczorajszej sztuki we wczorajszym teatrze" a jako przykład przywoływali wznowienia starych nagrań na CD czy liczne ekranizacje bądź transmisje tv z pamiętną i legendarną już transmisją telewizyjną "na żywo" Toski z Rzymu w oryginalnych miejscach libretta i w rzeczywistym czasie. Z dzeciństwa/wczesnej młodości pamiętam jak redaktor Piotr Kamiński, niczym dziecko, zachwycał się w swoich relacjach radiowych pierwszą "Toscą" z Callas przeniesioną na małe srebrne krążki.
Jednakże czas opery, jak się okazuje, pędzi z prędkością światła. Niczym po zmrużnieu oczu jesteśmy w epoce gdy ta wiecznie "przestarzała" sztuka, "nie mająca nic do zaproponowania młodym" (z jakiegoś przedziwnego powodu wielu blogerów operowych na świecie i w Polsce to ludzie młodzi, często jeszcze studenci) wchodzi wciąż w nowe buty. Wiele teatrów - nie tylko wiodących - transmistuje i retransmituje swoje przedstawienia do kin (zainteresowanie nieustannie ogromne), wciąż pojawiają się platformy internetowe ofcjalnie transmitujące spektakle w formie streamu, co więcej archiwizują te realizacje i widz w każdymi miejscu świata, mający dostęp do Internetu, może sięgnąć po najnowszą "Traviatę" z Barcelony, "Aidę" z Turynu czy "Straszny dwór" z Warszawy.
Mało tego. Kolejne teatry prezentują spektakle bezpośrednio na swoich stronach internetowych jak Wiener Staatsoper (płatnie) lub Bayerische Staatsoper (bezpłatnie). Nie jestem w stanie przywołać innej sztuki przedstawiającej, która by tak pełnymi garściami czerpała z bieżących osiągnięć technologicznych i medialnych.
Rok 2015 był też ważny dla szeroko pojętej opery polskiej. Choć wcale nie jest tak słodko jak mogłoby się wydawać. Pozostawmy na razie na boku Operę Narodową, której roczny budżet przekracza środki jakimi dysponują pozostałe polskie teatry operowe razem wzięte.
Dyrekcje polskich teatrów nie mają w dalszym ciągu dostępu do zachodniego rynku pracy - środki jakimi dysponują nasze sceny są całkowicie nie kompatybilne ze standardami finansowymi w jakich pracują reżyserzy, dyrygenci czy śpiewacy nawet średniego i wysokiego szczebla, ale wcale nie pierwszoplanowe gwiazdy wciąż nieosiągalne (lub niezwykle rzadko) także dla Opery Narodowej.
Dlatego sceny poza Warszawą, ale usytuowane w najważniejszych polskich metropoliach jak Kraków czy Wrocław, wciąż nie mogą sobie pozwolić na taki zestaw realizatorów i wykonawców jak np. Lyon, Marsylia, Hamburg czy Kolonia. Nasi organizatorzy życia muzycznego i operowego sięgają więc często po formułę festiwalu gdzie sponsorów, środki unijne czy ministerialne można pozyskać łatwiej. Codzienność operowa prezentuje się jednak nieco gorzej gdy festiwal się kończy a recenzenci się rozjeżdżają.
Bolączki sztuki operowej w Polsce można, trochę jak w soczewce, zaobserwować na przykładzie najmniejszego, pod względem powierzchniowym i budżetowym, teatru operowego w Polsce, czyli Opery na Zamku w Szczecinie. Po siedmiu latach remontu, pełnego problemów finansowych i terminowych, teatr uzyskał całkowicie przebudowaną siedzibę w renesansowym Zamku Książąt Pomorskich. Dzięki funduszom unijnym i środkom własnym powstał nowy-stary teatr za ponad 70 milionów złotych a dyrekcja zapewnia, że jest to najnowocześniejsza przestrzeń operowa w tej części Europy (560 foteli w dużej sali, 100 foteli w sali kameralnej). Budżet ze środków publicznych to jakieś 11 milionów w ciągu roku - zostaje, jak utrzymuje dyrekcja, niespełna dwa miliony na samą działalność artystyczną. Opera na Zamku ratuje się jak może sięgając po środki ministerialne, które najłatwiej dostać na różnego rodzaju projekty edukacyjne, zamówienia kompozytorskie adresowane do dziecięcej widowni itp. Szczecińskiej Operze udało się też przekonać Towarzystwo Brittena w Wielkiej Brytanii do częściowego (?) sfinansowania pierwszej polskiej wersji scenicznej "Obrotu śruby" (mniej więcej w tym samym czasie pokazywanej w berlińskiej Staatsoper). Z jednej strony chwalimy taką samodzielną aktywność w pozyskiwaniu środków, z drugiej smutne, że codzienna działalność repertuarowa o własnych siłach jest dla teatru dużym problemem.
By przejść do weselszych aspektów podkreślmy spektakularny sukces "Króla Rogera" w ROH z Mariuszem Kwietniem w roli tytułowej. Nawiasem mówiąc o występ naszego czołowego barytona, jak utrzymuje dyrektor, zabiega wspomniana Opera na Zamku. Artysta zaproponował najbliższy wolny termin w 2017 roku.
Rola roku 2015: Roger w interpretacji Mariusza Kwietnia |
Duży osobisty sukces- podczas debiutu w paryskiej Opera Bastille- odniosła Aleksandra Kurzak, która u boku małżonka Roberta Alagni, wystąpiła w serii przedstawień "Napoju miłosnego". Piszący te słowa był świadkiem jednego z przedstawień w którym pani Aleksandra odniosła spektakularny sukces podczas solowego wyjścia przed kurtynę. I nie odniosłem wrażenia, jak jeden z profesjonalnych polskich recenzentów w jednym z wysokonakładowych dzienników, że była w ceniu Alagni. Na "moim" spektaklu zebrała pełnię zasłużonych splendorów a jej rola stała pod względem wokalnym, a zwłaszcza aktorskim na bardzo wysokim poziomie. Brawo.
Trzeba też odnotować udany debiut Kurzak w roli Marii Stuart z opery Donizettiego po sąsiedzku, na scenie paryskiego TCE. Wprawdzie niektóre recenzje w zaskakujący sposób eksponowały występ niezbyt dobrej włoskiej śpiewaczki Carmen Giannastassio, ale i nie brakowało opinii bardzo komplementujących polską sopranistkę.
Nasz eksportowy tenor Piotr Beczała utrzymuje wciąż wysoką pozycję nawet jeśli jego niektóre występy mogą budzić wątpliwości. Jego świetną płytę z muzyką francuską "The French Collection" z pewnością należy uznać za jedną z najlepszych w 2015 roku. Podobnie jak krążek z muzyką francuską podpisany przez jego amerykańskiego kolegę Bryan'a Hymel'a - "French Opera Arias".
Ładnie się rozwija kariera Artura Rucińskiego - cenionego w bel canto, operach Verdiego i, oczywiście, repertuarze słowiańskim.
Coraz większe grono, na razie w kraju, admiratorów ma młody polski kontratenor Kacper Szelążek, który 15 marca 2015 wystąpił w nowej Filharmonii Szczecińskiej w koncercie-spektaklu "Baroque Living Room"
http://filharmonia.szczecin.pl/wydarzenia/152-Baroque_Living_Room
Przedsięwzięcie zamówione przez Filharmonię Szczecińską zostało, z dużym powodzeniem, powtórzone w Filharmonii Narodowej.
Jeśli idzie o młodych polskich śpiewaków duże nadzieje wiążę z Iloną Krzywicką (Butterfly w Szczecinie, Musetta w Krakowie) http://www.gemsetaria.blogspot.com/2015/04/butterfly-przysiada-nad-odra.html oraz Anną Jeruć, odnoszącą sukcesy w Wielkiej Brytanii (entuzjastycznie przyjęta przez krytyków "Traviata"), ale też, podobno, świetną Matyldą w warszawskim "Wilhelmie Tellu" Rossiniego. Podoba mi się też młody paryżanin Michał Partyka, który bardzo dobrze wypadł ostatnio w "Pieśniach wędrownego czeladnika" Mahlera pod batutą Leopolda Hagera na estradzie Filharmonii w Szczecinie.
Anna Jeruć |
Jedna z największych interpretatorek Violetty Valery w naszych czasach - Patrizia Ciofi - podobno żegna się z tą rolą, którą na przełomie grudnia i stycznia prezentuje na scenie Opery w Strasbourgu. Szkoda. Będę bardzo tęsknił z jej przejmującą kreacją, która w każdej produkcji (Carsen w Wenecji, Friedrich w Berlinie, Pelly w Turynie, McVicar w Genewie i Barcelonie czy Cavani w mediolańskiej Scali) była inna, ale zawsze bardzo intensywna. Pojawiły się nowe bardzo obiecujące, a często już znakomite Violetty: Olga Peretyatko, Venera Gimadieva czy Sonia Jonczewa.
Anna Netrebko po latach poszukiwań odnalazła chyba swoją właściwą "tessiturę" jeśli idzie o adekwatność warunków wokalnych do wyborów repertuarowych. Zawsze mi się wydawało, że jej świat to wczesny i środkowy Verdi i pozycje z ojczystego repertuaru śpiewaczki. Jej sukcesy jako w "Giovanna D'Arco", w"Trubadurze", Jolancie" czy "Eugeniuszu Onieginie" to potwierdzają. A przed aktualną "Primadonną assoluta" zapewne nowe przestrzenie - Wagner, może Salome R. Straussa...
Jednym z odkryć mijającego roku był dla mnie kanadyjski baryton Eienne Dupuis, którego podziwiałem jako Rodriga w "Don Carlosie" Verdiego u boku Rolando Villazona
Cieszę się, że kolejne doniesienia z różnych teatrów potwierdzają, że to jeden z przyszłych (a może już aktualnych?) wybitnych barytonów z "klanu Verdiego". http://gemsetaria.blogspot.com/2015/05/don-rolando.html
Świat nie zapomina o Giacomo Meyerbeerze, któremu rodzinne miasto - Berlin - oddaje cześć wprowadzając cykl prezentujący jego najbardziej błyskotliwe dzieła. Po koncertowej wersji "Dinorah" ze spektakularną Patrizią Ciofi i Etiennem Dupuis http://www.gemsetaria.blogspot.com/2014/10/ciofi-w-pogoni-za-cieniem-dinorah-w.html
przyszła w tym roku sceniczna wersja "Vasco D'Gama" z Robertem Alagną http://www.gemsetaria.blogspot.com/2015/11/vasco-w-berlinie.html
Był to na pewno efektowny rok na międzynarodowej scenie operowej. Cieszy debiut Opery Narodowej na "The Opera Platform" i to w jednym z nielicznych udanych przejawów naszego repertuaru operowego - "Strasznym dworze" St. Moniuszki. Szkoda tylko, że samo wykonanie nie było zbyt przekonujące pod względem muzycznym i wokalnym a przesadna pompa i wstępy Waldemara Dąbrowskiego stworzyły wokół całego przedsięwzięcia otoczkę prowincjonalizmu. Niepotrzebnie, bo nasz teatr ma wszelkie dane ku temu, żeby spokojnie na co dzień rywalizować z innymi europejskimi scenami. Wystarczy tylko, żeby częściej sięgał po takie narodowe zasoby jak Mariusz Kwiecień, Aleksandra Kurzak, Piotr Beczała Ewa Podleś, Mariusz Treliński, Krzysztof Warlikowski, Natalia Babińska, Ewa Strusińska, Łukasz Borowicz i wielu wielu innych. Niemal jednogłośne uznanie polskich krytyków zdobyła światowa prapremiera "Czarodziejskiej góry" Pawła Mykietyna na festiwalu Malta w Poznaniu.
Szczególnie zapadły mi w pamięć trzy kreacje w minionym sezonie: Małgorzata w wykonaniu Krassimiry Stojanowej w udanej realizacji Fausta http://www.gemsetaria.blogspot.com/2015/07/faust-w-berlinie-czyli-zgubne-potyczki.html
fantastyczna Anna Bonitatibus (bardzo się cieszę, że wkrótce usłyszę ją w Warszawie! ) we "Włoszce w Algierze" i charyzmatyczna Evelyn Herlitzius w "Lady Makbet Mceńskiego Powiatu" http://www.gemsetaria.blogspot.com/2015/02/a-swiat-sie-smieje.html
Rok 2016 w polskiej i europejskiej rzeczywistości na zapowiada się szczególnie optymistycznie. Miejmy nadzieję, że wytchnienie przyniesie nam jeszcze lepszy od poprzedniego sezon operowy.
Szczęśliwego Nowego! Bądzmy razem.