TO było chyba jedno z największych wydarzeń operowych 2013 roku. Zwykle na widowniach berlińskich teatrów operowych panuje luz w strojach i pozach. Tym razem jednak audytorium skromnego Schiller Theater, gdzie od wielu już lat rezyduje z powodu remontu Staatsoper Unter den Linden, przypominało inaugurację sezonu w La Scali.
Bilety się rozeszły błyskawicznie, a wkrótce na czarnym rynku szybowały i szybowały, wielokrotnie przekroczyły średnią polską płacę.
Powody takiego stanu rzeczy były dwa: Primadonna assoluta naszych czasów, Anna Netrebko, miała śpiewać swą pierwszą Leonorę zaś barytonowej partii hrabiego Luny podjął się Tenorissimo Domingo, niegdyś wielki Manrico. I trzeci sprawca wydarzenia: Daniel Barenboim, zdaje się (choć nie jestem pewien - może ktoś skoryguje?), po raz pierwszy dyrygował "Trubadurem" Giuseppe Verdiego. Może trochę dziwić, że Deutsche Grammophon zdecydowała się opublikować na DVD właśnie berliński spektakl. Dlaczego nie poczekali z kamerami i mikrofonami do sierpniowych spektakli w Salzburgu, gdzie wystąpiły obie gwiazdy, a kształt sceniczny był mniej kontrowersyjny, a bardziej przekonujący?
Spektaklowi Philippa Stolzla, zapatrzonego po części w Achima Freyera, ale też, niestety, w Hansa Neuenfelsa, nie można odmówić pewnej charyzmy. Umiejscowił protagonistów na scenie przypominjącej obrotową kostkę (losu?), obrazy są mocno wystylizowane o inspiracjach płynących z areny cyrkowej i malarstwa Velazqueza, ale fryzura Leonory, jako żywo, przypomina mi jedną z bohaterek serialu "Gra o tron". Stolzl z istną wirtuozerią przygotował scenę w której pojawia się Azucena z cygańskim obozem - imponująca feeria rytmu, ruchu, kolorów i energii. Leonora przypomina lalkę z zaprogramowanymi pozami i "pięknym śpiewem". Całość daje poczucie oglądania ożywionego komiksu bez potrzeby wyjaśniania znaczeń i intencji. Nie ma tu patosu i fatum losu - raczej szaleństwo i zabawa, czasem parodia, niekiedy scena przypomina mieszankę grozy i absurdu z filmów Tima Burtona. Wyobrażam sobie co miałby do powiedzenia na temat tego przedstawienia maestro Riccardo Muti, który, panując przez lata w La Scali, postanowił chronić skarby włoskiej kultury, czyli dzieła Verdiego, przed barbarzyńskim okaleczaniem panoszącym się w zagranicznych, przede wszystkim niemieckich, teatrach. Zapewne wizję pana Stolzla, jako realizator operowy znanego chyba tylko w kręgu niemieckojęzycznym, Muti uznałby za jeden z drastycznych przykładów zamachu na włoską kulturę.
Niemiecka publiczność jednak wiele już widziała, jak choćby w sąsiedniej Deutsche Oper, przy tej samej ulicy, "Rigoletta", którego inscenizacja Hansa Neuenfelsa straszyła do niedawna pomalowaną na czarno Gildą na bezludnej wyspie pod sztuczną palmą.
Jednak muszę przyznać, że przedstawienie Stolzla lepiej wygląda na DVD niż na żywo. Oczywiście, najważniejsza jest zawartość muzyczna i ta nie rozczarowuje. Jest najważniejszym powodem, by wydać na to nagranie ciężko zarobione pieniądze. Daniel Barenboim nie kojarzy się nam z Verdim. Raczej z Wagnerem. I chyba daje się to odczuć, choć z drugiej strony warstwa orkiestrowa nabiera momentami całkiem pożądanych ciemnych otchłani i ciężaru. Trzeba też przyznać, że Barenboim bardzo opiekuńczo traktuje śpiewaków. Pozwala Netrebko spokojnie rozwijać frazę i cieniować dynamikę zaś Placida Domingo chroni przed katastrofą wokalną gdy ekstenorowi wyraźnie, w wielu miejscach, brakuje oddechu.
Przed spektaklem w Berlinie Anna Netrebko prosiła publiczność o wyrozumiałość z powodu przeziębienia. Ale w jej głosie nie było śladu niedyspozycji. Śpiewała wspaniale. Mimo, że z powodzeniem rolę Leonory wykonują aktualnie m.in Sondra Radwanowski i Anja Harteros, Nerebko nie ma, moim zdaniem, w tej chwili konkurencji. Nie wiadomo czym bardziej się zachwycać: eterycznymi pianami, księżycowym blaskiej w ari "Tace la notte", mistrzowskim legato i mezza voce, sztuką światłocienia czy dużą paletą kolorów. Po Marii Callas w latach 50, Leontyne Price w 60, Rainie Kabaivanskiej w latach siedemdziesiątych - mamy w naszej epoce wielką Leonorę.
Na zbliżonym do Netrebko poziomie sytuuje się Marina Prudenskaja w roli Azuceny. Jej mezzosopran, być może, brzmi momentami zbyt jasno i młodo, ale interpretacja stoi na wysokim poziomie. W każdej sylabie i frazie czuje się narastające szaleństwo. Można się dziwić, że artystka nie rozwija większej międzynarodowej kariery.
Rumuński bas, Adrian Sampetrean, którego podziwiałem tego lata jako Selima w "Turku we Włoszech" w Aix, wyrasta na jednego z obiecujących śpiewaków na europejskich scenach. Jest błyskotliwym Ferrando (znakomite rubato) zapewniając dobre dobrego początki.
Gaston Rivero śpiewa subtelnie i stylowo rolę Manrica.
Placida Domingo w roli hrabiego Luny ratuje od klęski przede wszystkim wrodzona charyzma i ogrom doświadczenia. Pod względem wokalnym jest więcej niż nierówny, zmuszony jest dobierać oddech w miejscach nieprzewidzianych przez kompozytora, jego głos w żadnej mierze nie przypomina verdiowskiego barytona. Jednakże duet z Netrebko w pierwszej scenie czwartego aktu zasługuje na uznanie.
Po opadnięciu kurtyny zapanował ogromny aplauz przede wszystkim dla Anny Netrebko - najlepszej Leonory od wielu lat.