czwartek, 21 sierpnia 2014

Bohaterowie są zmęczeni? Odliczanie do US Open

A więc wszystko przed nami! 25 sierpnia rusza w Nowym Jorku ostatni turniej wielkoszlemowy, jaki będzie?

Przyznam, że jest to najmniej lubiany przeze mnie szlem w sezonie. Atmosfera US Open to przeciwległy biegun eleganckiej zieleni Wimbledonu, ale także wydaje się być daleka, ze swą  hałaśliwością i brakiem zrozumienia dla koncentracji zawodników, od słonecznej wyspy na morzu zimy, czyli styczniowego Australian Open, gdzie publiczność jest też wyluzowana i radosna, ale nie w tak demonstracyjny i dyletancki sposób jak często  trybuny Flushing Meadows.
 Międzynarodowe mistrzostwa USA w tenisie rozgrywane są od, bagatela, 1881 roku. Obecny kompleks sportowy składa się z 33 kortów, główną areną jest Arthur Ashe Stadium z widownią dla ponad 22 tysięcy osób.
Jak, oczywiście, w każdym turnieju wielkoszlemowym,  rozgrywane są równolegle zawody mężczyzn i kobiet. Co ciekawe, te najważniejsze i najbardziej prestiżowe imprezy tenisowe w sezonie nie podlegają jurysdykcji organizacji tenisowych ATP (mężczyżni) i WTA (kobiety), lecz ITF, czyli Międzynarodowej Federecji Tenisowej. Z tego  powodu zabronione są np., podczas meczów damskich, wizyty trenerów w przerwach między gemami. ATP nie dopuszcza w żadnych zawodach podpowiedzi trenerskich, ale w spotkaniach pań odwiedziny trenerów na korcie są nagminne.


Ok. Jakie może być tegoroczne US Open? Czy najwięksi bohaterowie są już powoli zmęczeni dotychczasowym sezonem i rozbłysną nam nowe gwiazdy z drugiego, a nawet trzeciego szeregu? Jeśli idzie o męski Tour bardzo w to wątpię. Konkurencja wśród panów jest tak duża, poziom szerokiej czołówki tak wysoki i dystansujący resztę, iż można mówić o swego rodzaju, przepraszam za ewentualne przykre skojarzenia, zabetonowaniu tenisowej sceny. Jedno jest, być może, pewne: nieobecność światowego nr 2, Hiszpana Rafaela Nadala, bardzo wzmocni szansę na wymarzony osiemnasty tytuł wielkoszlemowy Rogera Federera. Szwajcarski Maestro, którego tenis immanentnie zawiera atak, wyjątkowo zle znosi, sportowo i mentalnie, potyczki z terminatorem obrony i uporczywego przebijania na drugą stronę, w skrócie: słynnym Rafą. Problem w tym, że w grze pozostał Novak Djoković, niedawny mistrz Wimbledonu - młodszy, szybszy, a przede wszystkim o wiele bardziej fizycznie wytrzymały od Federera, podobnie jak Nadal, nie kreujący gry, lecz czekający na możliwość ataku z kontry.
Reszta panów, szczerze mówiąc, raczej się nie liczy w walce o tytuł. Oczywiście, można sobie wyobrazić jakiś niesamowity wystrzał formy w połączeniu ze szczęściem Tomasza Berdycha z Czech - wiecznego mieszkańca top 10, niespełnionego tenisowego rzemieślnika. Nie jest wykluczona sensacja z udziałem np. "małego Nadala", czyli Dawida Ferrera, choć może większe szanse od powyższej dwójki ma tegoroczny mistrz Australian Open, Szwajcar Stan Wawrinka, choć ten gracz, mimo wielkiego życiowego sukcesu, zachował to z czego zawsze był znany: niestabilną formę i brak koncentracji w kluczowych momentach.
Trudno uwierzyć w sukces Andy'ego Murraya, który od triumfu na Wimbledonie w 2013 roku nie wygrał ani jednego turnieju mimo, że jest zawodnikiem na miarę największych. Są też "młodzi głodni", od niedawna w top10, o wciąż nie do końca sprecyzowanych możliwościach, których gra przynosi więcej pytań niż odpowiedzi - Bułgar Grigor Dimitrow i Kanadyjczyk Milosz Raonić. Większą siłę wszechstronnego talentu i szansę na przyszły pobyt w top3 rankignu ATP ma, rzecz jasna, Dimitrow, choć, podczas występów poprzedzających nowojorskie święto, nie imponuje formą.
Mamy też mistrzów drugiego planu - Łotysza Ernsta Gulbisa, Japończyka Keia Niszikori, czy niespełnionego "Mozarta tenisa" - Richarda Gasqueta - na którego Francuzi tak bardzo kiedyś liczyli, a który nie był w stanie i chyba już nie spełni tych nadziei.
Mamy też graczy o dużym potencjale, ale pogubionych, nie potrafiących dotrzeć do sedna swojej gry - Polaka Jerzego Janowicza i Australijczyka Bernarda Tomicza, tęsknym wzorkiem spoglądamy na nowe talenty - Australijczyka Nicka Kyrgiosa i Austriaka Dominika Thiema.
Moim zdaniem w finale Novak Djoković-Roger Federer tytuł zdobędzie Maestro. Niech się dzieje :)



  U pań sytuacja jest na papierze również przewidywalna, ale, pamiętajmy, to tenis kobiecy. Tu, by zacytować słowa piosenki, wszystko się może zdarzyć. Teoretycznie największymi i najsilniejszymi nazwiskami w kobiecym Tourze są: Amerykanka Serena Williams  i Rosjanka Maria Szarapowa. To one niby powinny rozegrać mecz finałowy, który następnie powinna wygrać Serena osiągając trzeci z rzędu tytuł w Nowym Jorku. Problem w tym, że forma w ostatnich tygodniach obu pań nie zachwyca. Williams, mimo dwóch tytułów w ramach US Series (Stanford i Cincinnati), rozgrywa mecze bez dawnej pewności i blasku. Pamiętajmy też, że ma już 33 lata, coraz częściej zdarzają się jej wpadki na wczesnych etapach turniejów wielkoszlemowych. Maria Szarapowa, mimo fenomenalnego sezonu na kortach ziemnych, zwieńczonego tytułem na paryskim Roland Garros, na Wimbledonie i podczas turniejów amerykańskich prezentuje się przeciętnie lub słabo. Jednakże obie  megagwiazdy równie dobrze mogą szykować cały swój potencjał sportowy i wolę walki właśnie na ostatni turniej wielkoszlemowy. I są w mocy znowu zdystansować peleton.


A kto się liczy w peletonie, w grupie pościgowej, kto może niespodziewanie stanąć na podium?
Nie wierzę w wielki wynik mistrzyni tegorocznego Wimbledonu Petry Kvitovej, tym bardziej wątpliwy jest sukces ubiegłorocznej finalistki Wiktorii Azarenki, która, otyła i bez formy, dawna liderka rankignu, coraz bardziej obniża loty. Niewątpliwie jednak będzie w NYC walczyć  o jak najlepszy rezultat, bo szybki wypad oznacza już definitywne załamanie się jej wielkiej kariery.
Nie miejmy też, niestety, złudzeń jeśli idzie o spektakularny sukces Agnieszki Radwańskiej, która ma zakodowane w głowie, że ten turniej jest dla niej niefortunny, "korty są dziwne", a atmosfera miasta bardziej skłania do zakupów i chodzenia po restauracjach niż walki na korcie. USO to jedyny turniej wielkoszlemowy w którym była "Dwójka" światowego rankingu nigdy nie osiągnęła nawet ćwierćfinału. I dojście do tego etapu w tym roku nie jest wykluczone, choć będzie trudne

Na dobry wynik mają szansę, moim zdaniem, Ana Ivanović i Caroline Wozniacki - być może nawet na półfinał. W walce o tytuł, obok Szarapowej i Williams, mogę się  niespodziewanie liczyć np. sensacja tego sezonu, 20 letnia Eugenie Bouchard i wiceliderka rankignu, Rumunka Simona Halep.
Oczywiście, jeszcze bardziej prawdopodobny jest sukces jakieś nastoletniej młódki - sporo ich na zapleczu szerokiej czołówki. Ale taki ewentualny sukces zatrzyma się, prawdopodobnie, najwyżej na półfinale. Nie wierzę w sensacyjną "nową Hingis" czy "nową Szarapową". Jeszcze nie teraz.
Moim zdaniem imprezę wygra  niezniszczalna i niezmordowana Tina Turner tenisa, czyli Serena Williams.  Ale jest to już coraz bardziej nużący scenariusz.


Trening Agnieszki Radwańskiej w Nowym Jorku, przed tegorocznym US Open:

https://www.youtube.com/watch?v=WTQZvBEOHyM

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz