niedziela, 10 sierpnia 2014
LA Netrebko
Postawiłem na blogowy "eksperyment" :) Podzielę się z Wami najpierw wrażeniami słuchowymi, a za parę dni wizualnymi. Mowa o "Trubadurze" Verdiego z festiwalu w Salzburgu. Wczoraj wysłuchałem transmisji we włoskim Radio Tre zaś za parę dni, mam nadzieję, zasiądę przed telewizorem, bo wówczas spektakl pokaże Arte.
Tymczasem muszę przede wszystkim zawołać: Netrebko! La Netrebko! Rosyjska diwa śpiewała swą Leonorę jak natchniona, w prawdziwym, jak mawiają Francuzi, stanie łaski. Byłem świadkiem jej pięknego debiutu w roli Leonory w berlińskiej Staatsoper im Schiller Theater. Ale to, co usłyszałem wczoraj, przeszło moje oczekiwania. I nie ma większego znaczenia, że koloratury były nieco zamazane, bo przecież taka Leontyne Price też nie przekonywała w tym elemencie. By dotknąć ideału trzeba bodaj wrócić aż do...wczesnej Callas, która swą pierwszę genialną Leonorę zaśpiewała u progu lat 50 w Meksyku.
Nigdy nie przekonywały mnie belcantowe role Netebko - jej katastrofalna Lucia w Metropolitan Opera, pozbawiona wirtuozerii Elwira z "Purytanów" Belliniego, przerysowana Norina w "Don Pasquale"...Lepsza była Anna Bolena w Wiedniu, atrakcyjna się okazała Giulietta w "I Capuleti e i Montecchi" Belliniego w Paryżu, choć nie wyszła zwycięsko ze swoistego "pojedynku" jaki toczyła wówczas z Patrizią Ciofi, gdy musiała, z powodu ciąży, część spektakli oddać włoskiej koleżance.
Niektórzy obserwatorzy kariery Rosjanki, w tym ja, lokowali jej potencjał wokalny przede wszystkim we wczesnym Verdim. I chyba to się właśnie potwierdza.
Głos Netrebko nabrał ciężaru i ciemniejszych barw, bardziej solidny jest dolny rejestr, a środkowy poszerzył możliwości kolorystyczne. Z tych powodów Netrebko mogła zabłysnąć ostatnio jako Giovanna D'Arco i Lady Makbet, ale także Manon Lescaut...
Jej Leonora czaruje nade wszystko księżycową barwą w "Tacea la notte", imponuje szeroką skalą dynamiki dźwięku i formatem dramatycznym w "Miserere...". Nie podlega wątpliwości legato, mistrzowskie frazowanie i operowanie kolorem w "D' amor sull'ali rosee", a pod względem interpretacji s ł y s z y m y zakochaną arystokratkę. Wielka kreacja.
Annie Netrebko dotrzymują kroku partnerzy z jednym bolesnym wyjątkiem. Jest nim Placido Domingo. Przykro mi to stwierdzić, ale od pierwszych nut usłyszałem pogryziony zębem czasu głos tenorowy, który w żaden sposób nie przypomina włoskiego barytona w ogóle, a hr Lune w szczególe. Zaskakujący paradoks: gdy w czasach swej glorii Domingo śpiewał wielkie role tenorowe podziwialiśmy jego "barytonowe" zabarwienie i nie byłem zaskoczony, gdy zdecydował się, w schyłkowej fazie kariery, spróbować sił jako baryton. Niestety niemal wszystkie próby, moim zdaniem, okazały się co najmniej połowiczne. Tym razem jego Luna brzmiał, przepraszam fanki i fanów, wręcz groteskowo.
Na wysoki poziom wracamy w przypadku Francesca Meli w roli Manrica. Co za piękna barwa głosu, nienaganne frazowanie i zaangażowanie interpretacyjne! Podobała mi się także Marie Nicole Lemieux, która, zdaje się, zadebiutowała jako Azucena. Momentami głos był za lekki i brzmiał zbyt młodo, ale to duża przyjemność słyszeć prawdziwy kontralt, którym kanadyjska artystka posługuje się z taką muzykalnością i znakomitą techniką. Przede wszystkim bardzo konsekwentnie wykreowała środkami wokalnymi przekonującą postać.
Na moje ucho świetnie brzmieli Wiedeńscy Filharmonicy pod, tym razem więcej niż sprawną, batutą Daniele Gatti.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nawet nie wiesz, Calafie jak jest mi przykro, że muszę chociaż w części się z Tobą zgodzić w kwestii Dominga. Wygląda na to, że moment, którego niektórzy z nas, jego fanów się bali nadszedł - maestro przegapił moment, w którym należało po prostu przestać śpiewać. Nie nazwałabym jego występu groteskowym, bo doceniam zalety interpretacyjne (nigdy nie słyszałam takiej furii w głosie Hrabiego Luny jak u niego w początkowym tercecie), ale co po nich, kiedy podstaw brak. Najgorsze, że Domingo ma plany wokalne na najbliższe 2 lata, a przecież stan jego głosu (to okropne falowanie) będzie się tylko naturalną drogą degradować. Co do Netrebko pełna zgoda. Meli - wiesz, że go lubię, ale - moim zdaniem partia jednak trochę go przerasta. Na strettę sił nie wystarczyło - to było coś jak u Beczały w "Traviacie", tylko mniej dojmujące. Dla mnie to brzmiało tak, jakby zrezygnował z C wiedząc, że nie podoła i zastąpił je kiepsko brzmiącym zjazdem w dól. Co nie zmienia faktu, że i tak Meli jest jednym z lepszych Manrico dziś. No i na koniec śpiewaczka w ocenie której rozmijamy się całkowicie. Marie-Nicole Lemieux całkowicie moim zdaniem rozminęła się z Azuceną. Nie ten rozmiar głosu, co pokrywała dramatycznym, piskliwym krzykiem. Żal, bo jestem bardzo przywiązana do jej barokowych kreacji, zwłaszcza do Orlanda. Gatti nieoczekiwanie sprężysty.
OdpowiedzUsuńOczywiście, można to i owo Meliemu zarzucić, ale, prawdę powiedziawszy, to nie wiem kto mógłby być od niego teraz lepszy w tej roli. Bo chyba nie Alagna, który zmasakrował rolę przed laty w Orange! Kaufmann, być może, na pewno zrobiby z tej roli coś jeśli nie antywłoskiego, to na pewno intrygującego.
UsuńLemieux, tak, właściwie można jej zarzucić to o czym piszesz. Nawet w paru miejscach istotnie było piskliwie. Ja miałem raczej na myśli ogólne wrażenie. Moim zdaniem była bardzo muzykalna, zaprezentowała bardzo żywe frazowanie z którego - dla mnie - wyłaniały się emocje targające Azuceną. MNL wprawdzie bardzo mocno tkwi w repertuarze barokowym, ale, nie zapominajmy, że jest jedną z najlepszych, być może, najlepszą obecnie Mrs Quickly. Uważam, że jej kontraltowy i ruchliwy głos sprawdza się w roli, a istotne zalety rekompensują wady. Niestety, tego nie znajduję u Dominga. Nic nie może w moich uszach zatrzeć wrażenie, że słucham po prostu bardzo już starszego śpiewaka, z trzęsącym się głosem tenorowym udającym barytonowy.
Maestro Placido był zawsze bardzo zachłanny zawodowo, trzymał kilka srok za ogon i jakoś mnie nie dziwi, że nie wie kiedy godnie zejść ze sceny. Szkoda.
Lubię Manrica Kaufmanna, z tym, że u niego bohater to zdecydowanie mężczyzna, podczas gdy Meli jest w tej roli bardziej chłopięcy, młodzieńczy.
OdpowiedzUsuńZachłanność Dominga na pracę zawsze mnie zdumiewała. Gdyby tak skupił się na innych polach (nie nazwałabym tego tak jak Ty, to brzmi bardzo pejoratywnie) - przecież całe pokolenie spiewaków zawdzięcza mu ułatwienie kariery dzięki Operaliom, jedynemu konkursowi wokalnemu skutecznie pomagającemu swym laureatom (za chwilę tegoroczna edycja). Jako dyrektor też był efektywny. Żal.
Nie chciałem, żeby to zabrzmiało pejoratywnie. Doceniam jego kreacje wokalno-aktorskie, jego wkład generalnie w życie muzyczne. Ale nigdy nie byłem fanem tego śpiewaka więc może dlatego na pewne aspekty patrzę nieco mniej życzliwie, choć nie znaczy, że wrogo.
OdpowiedzUsuńMnie jednak właśnie jako Manrico bardziej "leży" Meli od Kaufmanna. Nie jestem purystą, ale jednak dla mnie coś takiego jak ogólny "idiom" roli ma pewne znaczenie. I o ile Don Carlo nie jest, moim zdaniem, bardzo włoską rolą o tyle Manrico chyba już zawsze będzie mi się przede wszystkim kojarzył właśnie z takim bardziej promiennym, jaśniejszym, młodzieńczym głosem. Wolę więcej w niej liryzmu niż ciemnych, depresyjnych otchłani Kaufmanna.
Ps. A czy Ty, Papageno, umieścisz swoją opinie o tym "Trubadurze" na swoim Blogu?
OdpowiedzUsuńTaki mam zamiar, ale czekam na transmisję TV, żeby mieć kompletny (na ile się da) obraz całości. No i będzie to inny dzień i inny spektakl, coś się może zmienić.
OdpowiedzUsuńLubię obu Manriców. Cieszę się, że w czasach posuchy jest ich przynajmniej dwóch.