NAJSTARSZY francuski festiwal operowy, o wspaniałych tradycjach obsadowych, Choregies D'Orange, stał się w tym roku miejscem kolejnej nowej roli Roberta Alagni - francuskiego tenora o włoskich korzeniach. Po wykonaniu fragmentów w wersji estradowej w paryskiej Salle Pleyel przed paroma miesiącami - w sierpniu Alagna wystąpił w dwóch pełnych spektaklach "Otella" Verdiego. Moim zdaniem debiut nie zakończył się triumfem nawet jeśli zastępy francuskich (i nie tylko) fanów Roberta bardzo się starają przekonać, że narodził się wielki Otello.
Wokalnie Alagna był w bardzo dobrej formie. Ujawnił swoje największe zalety: znakomitą dykcję i bardzo wrażliwą interpretację tekstu, staranne frazowanie dające słuchaczowi poczucie komfortu odbierania pełnego i logicznego zdania muzycznego, zaangażowanie dramatyczne. Problem jest taki, że bardzo łatwo wskazać dlaczego Alagna nie jest Otellem Verdiego. Przede wszystkim brak mu prawdziwego osadzenia głosu w niskim rejestrze, wysokie dzwięki są zbyt krótkie, a centrum głosu, mimo wszystko, nie jest wystarczająco gęste. Oczywiście, znamy przykłady, gdy śpiewaczka lub śpiewak niby nie posiada "głosu roli", a jednak stwarza genialną kreację. Do końca nie wiemy jak to robi, ale tak się właśnie dzieje. Cuda w operze, a zwłaszcza tam, się zdarzają. W przypadku Alagni cud się nie wydarzył. Po prostu.
Dla mnie, rzecz jasna, najbardziej elektryzującą postacią w arcydziele Verdiego jest Jago. Nie jest demonem, nie jest kimś w rodzaju Mefista. Fenomen Jagona polega na tym, że jest okrutnym kameleonem, który potrafi dostosować swoją aurę do osoby z którą wchodzi w relację. Dzięki temu może ją zwodzić i zdominować. Co jednak może z tego przekazać koreański baryton Seng Hyoun Ko, który masakruje frazę i styl?
Otello Verdiego ma w Orange piękne tradycje. Po raz pierwszy festiwal przedstawił to dzieło w 1975 roku. Na scenie antycznego teatru stanął jeden z największych odtwórców tej roli (dla mnie największy) Jon Vickers, a u jego boku Desdemona moich marzeń i snów - Teresa Żylis Gara. Nie jestem w stanie wyrazić mojego zachwytu nad zjawiskową urodą jej głosu w połączeniu z arystokratycznym i bogatym frazowaniem, fenomenalną muzykalnością, balsamicznym legato i bezbłędną dykcją! Jej Desdemona to słodycz i cierpienie.
I pewnie dlatego na to, co zaproponowała albańska sopranistka Inva Mula, reaguję z, być może, przesadną niechęcią. Doceniam jej profesjonalizm, szczególnie w "Pieśni o wierzbie" i "Ave Maria", ale bardzo trudno mi zaakceptować brzmienie jej głosu - rozwibrowanego i, nie waham się tego powiedzieć, starego. Śpiewaczka brzmi jak matka Otella lub babcia Desdemony.Oczywiście, wcale nie jest powiedziane, że Desdemona musi koniecznie brzmieć słodko i świeżo. Ale właśnie to były największe atuty Muli w okresie jej szczytowej formy wokalnej. Nigdy nie miała interpretacyjnej wyobraźni i charyzmy Renaty Scotto czy swoistego uduchowienia Anji Harteros, której Desdemona wzruszyła mnie parę sezonów temu w Berlinie. Tymczasem wykonanie Invy Muli było przykrym rozczarowaniem, bo podziwiałem przed paroma laty w Orange jej znakomitą Małgorzatę w "Fauście", a jeszcze wcześniej Violettę.
Koreański dyrygent Myung Whun Chung, zdaje się, poprowadził ostatniego płytowego Otella Placida Domingo. Jego wizja jaką zaprezentował w Orange znajduje moje uznanie. Ten dyrygent jest bardzo wrażliwy na kolory i wiele niuansów partytury, a przy tym słychać, że śpiewak na scenie nie jest dla niego przeszkodą do pokonanie lecz jednym z najważniejszych środków muzycznego wyrazu.
Zapewne wkrótce ukaże się ten spektakl w jakiejś telewizyjnej lub radiowej wersji. Tymczasem wracam do nagrania niezrównanej Teresy Żylis Gary, która wystąpiła w historycznym spektaklu Otella na festiwalu w Orange. Był sierpień 1975 roku. Fragment pochodzi z tego właśnie spektaklu. Całe nagranie jest dostępne, można je nawet kupić, choć, zdaje się nie doczekało się (jeszcze?) wydania pod jakimś oficjalnym szyldem.
https://www.youtube.com/watch?v=v8Gm0BsTG3Y
I jeszcze duet Otella i Desdemony zaśpiewany przez Żylis Garę z Franco Corellim podczas legendarnej Gali Rudolfa Binga: Metropolitan Opera, 1972 rok.
https://www.youtube.com/watch?v=EeoEzG5grDM
Dla mnie ten "Otello" to był horror. Począwszy od "Esultate", i nie chodzi mi tu o kontrowersyjny pomysł z prezentacją odciętej głowy pokonanego wroga.To pierwsze wejście Otella powinno być potężne, triumfalne zaś Alagna brzmiał sucho i anemicznie. Duet - "kochankowie" tak wyraźnie niezainteresowani sobą, za to publicznością - i owszem to smutny obraz. Wokalnie jak wyżej. Wytrzymałam do "Credo",które mnie zniesmaczyło tak, ze więcej nie chciałam sie męczyć. Przykre to było widowisko. Alagna to niestety nie ta klasa co Gregory Kunde.
OdpowiedzUsuńRozumiem, że piszesz o odbiorze radiowym lub telewizyjnym? Nie pisałem nic o kształcie scenicznym, bo właściwie po co? Nie było Otella, nie było Jagona i Desdemony. Może tylko pomysł z tym gigantycznym lustrem jakoś się bronił. Niektórzy twierdzą, że Algana był w takiej sobie formie wokalnej. Ja zaś, jak napisałem, uważam, że był w swojej normalnej formie. Po prostu to absolutnie nie jest rola dla niego - wokalnie i dramatycznie. Od Don Jose do Otella droga daleka. Może horrorem aż bym tego nie nazwał, ale wynudziłem się okrutnie. Może o tyle byłem w lepszej sytuacji od niektórych odbiorców, że nie spodziewałem się niczego wyjątkowego.
UsuńI masz absolutną rację, że Gregory Kunde to wyższa klasa interpretacji.