Opadła kurtyna po ostatnim w tym sezonie spektaklu w ROH Covent Garden. Nieśmiertelna "Cyganeria" Pucciniego, w liczącej już czterdzieści lat realizacji Johna Copley'a, zebrała entuzjastyczne brawa. Zwłaszcza, że na scenie śpiewali o niedostatku, zimnie, marzeniach i nieszczęśliwej miłości, Angela Gheorghiu i Vittorio Grigolo. Cokolwiek byśmy tym śpiewakom zarzucili (a mają za uszami, oj, mają) - nie ma aktualnie, moim zdaniem, lepszej pary w tym operowym wyciskaczu łez.
O "Cyganerii" jak i całym Puccinim modnie jest niekiedy mówić z przekąsem, protekcjonalnie i z wyższością. Niepotrzebnie. To, że "La Boheme" przetrwała wszystkie awangardowe nawałnice i kolejne rozdziały opowieści o "końcu opery" świadczy dobitnie jak wielka jest siła w tej muzyce - tak genialnie powiązanej z wzorowo skonstruowanym librettem. Miłość od pierwszego wejrzenia, instrumentalnie traktująca świat i interesowna Musetta przeobrażająca się w uosobienie czułości i poświęcenia, uczucie i oddanie lekkomyślnego i pozerskiego Rudolfa, subtelność z jaką muzyka "organizuje" przestrzeń i świadków ostatnich chwil życia Mimi...Wszystko płynie z naturalnością, bez dramaturgicznych przestojów nawet podczas popisowych arii Mimi i Rodolfa w I obrazie.
Arcydzieło Pucciniego należy do tej grupy utworów, które niejako reżyserują się same, a inscenizator może liczyć na sukces nawet gdy "tylko" dba o spójność scenicznej wizji. I może dlatego tak dobrze się trzymają wszystkie stare i tzw. realistyczne przedstawienia "Cyganerii". Do tej grupy należy spektakl Copley'a, który pamięta udział w kolejnych wznowieniach Pavarottiego, Dominga i Carrerasa. Angela Gheorghiu po raz pierwszy wystąpiła jako Mimi w tej realizacji w 1992, ale londyńska publiczność oglądała w tych dekoracjach także jej wielką rodaczkę i poprzedniczkę, Ileane Cotrubas.
Rumuńska wokalistyka ma bodaj szczęście do znakomitych Mimi, by wymienić tylko trzy z minionych dziesięcioleci - Cotrubas, Vaduva i Gheorghiu.
Angeli można zarzucać pewną manieryczność, przesadną egzaltację, "glamour" w miejsce prawdziwego zaangażowania interpretacyjnego. Jednakże równie silne, a może i silniejsze są argumenty przemawiające za wielką klasą jej kreacji: niepowtarzalny, natychmiast rozpoznawalny timbre, osobiste frazowanie, uroda często jakby przedłużanego dźwięku za sprawą wybitnej techniki oddechu, przejrzysta artykulacja i czysta dykcja wreszcie sztuka niuansów. W teatrze ten głos nie wydaje się zbyt nośny, ale właśnie mistrzowskie zarządzanie oddechem, żywość i reaktywność frazowania oraz operowanie kolorami może dostarczyć, zwłaszcza w teatrze o tak przyjaznej Gheorghiu akustyce jak ROH, wielu pięknych wrażeń. Nawet jeśli więcej w jej kreacji jest Angeli niż Mimi.
Godnym partnerem Rumunki jest żywiołowy Toskańczyk - Vittorio Grigolo. Ten popularny tenor, dla jednych następca Pavarottiego dla innych zgoła przeciwnie, rzuca się z jednakową pasją i sceniczną nadpobudliwością na prozaiczną czynność zakładania koszuli jak i pełen patosu duet czy arię. I taki też bywa jego śpiew - pełen niekiedy przesadnej emfazy, nadmiernej siły wkładanej w brzmienie.
Ale bardzo trudno się oprzeć promienności i słonecznemu ciepłu jego na wskroś włoskiego głosu, scenicznej charyzmie i instynktownej muzykalności. Moim zdaniem w roli Rodolfa - Girgolo odnajduje bardzo adekwatne emploi i jego występ jest dużą atrakcją londyńskiej "Cyganerii".
Poprawna wokalnie i scenicznie jest Irina Lungu w roli Musetty, choć momentami może przeszkadzać wyraźnie słyszalne rosyjskie zniekształcenia jej włoskiego. Pozytywne wrażenie zostawia Massimo Cavalletti w roli Marcella.
Na osobny akapit zasługuje, debiutujący w ROH, niemiecki dyrygent - Cornelius Meister.
Poprowadził dzieło Pucciniego, moim zdaniem, wręcz bezbłędnie. Tempa wyważone i klarowne, a zarazem czuło się żywość i intensywność muzycznej narracji. I rzadko się słyszy, w przypadku młodego dyrygenta, tak wrażliwe i czujne partnerowanie śpiewakom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz