Rok Verdiego przyniósł m.in kilka tematycznych płyt wokalnych gwiazd. I muszę wyznać, że nie wzbudziły one mojego entuzjazmu. Zazwyczaj wyglądało to na uruchomienie, pod kolejnym pretekstem, stałego zródła dochodu w postaci zakontraktowanego przez wytórnię płytową śpiewaka. W przypadku publikacji CD "Anna Netrebko. Verdi" firmie nagraniowej nawet się nie chciało przygotować okładki, która nie obrażałaby elementarnego poczucia estetyki, a śpiewaczki nie narażała na śmieszność i satysfakcję zawistnych koleżanek. Ale ten produkt i tak się sprzedaje i sprzedawać będzie, a wyczarowanie zdjęcia fotoszopem zajmuję chwilę i niewiele kosztuje. Kto by się przejmował niuansami...
Na szczęście zawartość płyty jest dużo lepsza, choć szału, moim zdaniem, nie ma. Netrebko nagrała typowo komercyjny krążek z chwytliwymi kawałkami, a w studio przećwiczyła fragmenty partii, które już śpiewała lub lada chwila zaśpiewa.
W Roku Verdiowskim uszczęśliwiono nas ponadto m.in recitalami Roladno Villazona i Jonasa Kaufmanna.
Jednakże jedna płyta wzbudziła moje zainteresowanie, a nawet fascynację. Daleko od mainstreamu ukazał się pięknie wyprodukowany i wydany album "Early Verdi Arias". Solistką jest włoski sopran Lucia Aliberti. Materiał nagrano w Mediolanie z tamtejszym Chórem i Orkiestrą Giuseppe Verdiego.
Wydawnictwo jest nieco dziwne. Sesje nagraniowe odbyły się w 2007 roku dla innego wydawcy. W 2013 właścicielem nagrania została angielska wytwórnia "Challenge Classics", która w efekcie tem recital wydała. Płyta zebrała bardzo dobre recenzje, uznana została nawet za jedną z najlepszych płyt minionego roku przez prestiżowy brytyjski "Grammophon".
Bohaterką nagrania, obok Verdiego, jest artystka o której w minionych latach niewiele można było powiedzieć. Po raz pierwszy usłyszałem jej śpiew jeszcze w moich czasach studenckich w połowie lat dziewięćdziesiątych. Śpiewała w berlińskiej Deutsche Oper "Lucia di Lammermoor" Donizettiego, a za partnera miała samego Alfredo Krausa. Uderzające było podobieństwo jej maniery wokalnej i pewnych dźwięków w rejestrze centralnym do Marii Callas. Nieprawdopodobnie fetowana po "scenie obłędu", zapamiętałem z tamtego wieczoru przede wszystkim cudowne duety z Krausem. Potem jednak, podczas swych licznych podróży operowych, nigdy nie natknąłem się na to nazwisko. Możliwe, że organizatorzy życia muzycznego nie traktowali jej kariery zbyt poważnie gdyż od początku towarzyszyła jej opinia imitatorki Callas.
Aliberti jako Violetta Valery w Opera de Lille
Na płycie mamy kilkanaście fragmentów młodzieńczych oper mistrza. Aliberti prezentuje na nich krągłe aksamitne brzmienie w połączeniu z żywymi i elektryzującymi akcentami, frazowaniem, nienagannym legato, znakomitym opanowaniem koloratury, eleganckim perlistym staccato. Czego chcieć więcej od "canto verdiano" w dzisiejszych czasach? Czasem pojawia się w głosie trochę metalu, ale mnie to, jako wyznawcy Callas, nie przeszkadza.
Najlepiej Aliberti wypada we fragmentach z leniwie się rozwiającą, liryczną kantyleną i efektownych fragmentach koloraturowych. Nie dysponuje jednak dobrym, komfortowym niskim rejestrem, a fragmenty bardziej dramatyczne lub śpiewane fortissimo- forte zdradzają ograniczenia wolumenu.
Aliberti jest przedstawiana jako "dramatyczna koloratura". Moim zdaniem jest to chwyt reklamowy na wyrost. Słyszę solidny, cięższy niż lekki, ale sopran liryczno-koloraturowy. Bliżej jej do Beverly Sills, młodej Renaty Scotto niż do Callas, Sutherland czy ostatniej prawdziwej dramatycznej koloratury w naszych czasach - June Anderson.
Mam też pewien problem z jej trikami wokalnymi. Czasami nie śpiewa ona pełnym głosem, ale jakby dziwnie "podwieszanym", a wysokie nuty są śpiewane asekuracyjnie i wręcz z paniczną ostrożnością. W innych momentach głos brzmi w sposób pełny i naturalny - Aliberti nie ma się wtedy czego wstydzić. Możliwe, że przesadna dbałość o estetykę i miękkość dźwięku nie pozwala artystce na odwagę jaką miała np. Renata Scotto, która się nie bała ostrego wręcz brzydkiego brzmienia - wykorzystywała je do celów wyrazowych. Aliberti mówi w wywiadach, że jest perfekscjonistką. Ale momentami ten ewentualny perfekcjonizm chyba trochę przeszkadza w swobodzie interpretacyjnej.
Mimo tych zastrzeżeń płyta zostawia dobre wrażenie i warto jej posłuchać. Repertuar jest prawie nieobecny na scenach operowych i w studiach nagraniowych. Najlepiej wypadają urywki z "I masnadieri" (1855) i "I Vespri Siciliani" (1855) gdzie Aliberti, w "Merce, dilette amiche", popisuje się znakomitym poczuciem rytmu i cudowną ruchliwością brzmiącego świeżo i kolorowo głosu. Dobre wrażenie robi Mina z "Aroldo"(1875), znakomita jest Lucrezia Contarini z "I due Foscari"(1844) czy Griselda w "I Lombardi"(1843).
Jako, przepraszam za określenie, produkt płytowy recital jest momentami facscynujący. Nie jestem jednak pewien czy śpiewaczka jest w stanie wiele z tych ról udźwignąć na scenie w pełnym spektaklu. Większości z nich zresztą nigdy nie wykonywała oprócz "Aroldo" w La Fenice w 1985 roku i "Giovanna D'Arco" na Festiwalu Radia Francuskiego w Montpellier (1988).
Giovanna D'Arco (Montpellier)
Śpiewaczce towarzyszy orkiestra i chór, które brzmią prawdziwie luksusowo - pod dyrekcją Olega Caetani świetne muzykują z solistką i wzorowo realizują muzyczne skarby wczesnego Verdiego. Szkoda, że te skaby tak rzadko odnajdujemy na światowych scenach i w salach koncertowych.
http://www.youtube.com/watch?v=yrtIEdbntN4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz