Wimbledon 2014 wkracza w decydującą finałową fazę.
U kobiet trwa, zapoczątkowana tak spektakularnie podczas tegorocznego Roland Garros, swego rodzaju pokoleniowa zmiana warty. Na tenisowe salony z impetem wkroczyła w tym sezonie dwudziestoletnia Kanadyjka, Eugenie Bouchard.
Ta atrakcyjna, pewna siebie i swoich celów, dziewczyna osiągnęła w tym roku dwa wielkoszlemowe półfinały - w Melbourne i Paryżu. Na najważniejszym turnieju tenisowym - londyńskim Wimbledonie - wystąpi w finale przeciwko czeskiej weterance (choć dopiero dwudziestoczteroletniej), mistrzyni Wimbledonu z 2011 roku, Petrze Kvitovej. Czy popularna "Genie" sięgnie po tytuł, który wywinduje ją na pozycję gwiazdy światowego tenisa? Czy też ugnie się pod siłą i różnorodnością gry wspomaganej doświadczeniem Czeszki? Jest niczym Kopciuszek wybierający się na wspaniały bal, ale czy zostanie królową? Odpowiedz przyniesie sobotnie popołudnie.
Rodaczka Kvitovej, legendarna Martina Navratilova, uważa, że Petra gra teraz lepiej niż w 2011 gdy stała się supergwiazdą wygrywając Wimbledon, a parę miesięcy później mistrzostwa WTA w Stambule.
Na pewno Kvitova czuje swoją szansę. Najgrozniejsze przeciwniczki - Szarapowa i Williams - szybko odpadły, Czeszka istotnie gra stabilniej niż zwykle, lepiej się porusza. Pamiętać jednak trzeba, że, niestety, Petra jest zawodniczką dość chimeryczyną. Po sukcesach w 2011 roku, mimo utrzymywania się w czołowiej dziesiątce rankingu, grała bardzo nierówno i nadziei na status liderki nie spełniła. Czy tym razem Petra Kvitova dojrzała mentalnie do statusu mistrzyni?
Zagra z przeciwniczką, której wypowiedzi w mediach i mowa ciała sugeruje dobitnie:" Jestem dobra, wiem czego chcę, nie interesuje mnie ile kto ma sukcesów. Teraz moja kolej".
Bouchard - nowa gwiazda tenisa?
Uzbrojona w pewność siebie graniczącą z arogancją, grająca ultranowoczesny, oparty na ostrych i silnych uderzeniach wygrywających z głębi kortu Eugenie Bouchard ma szansę nie tylko pogrzebać nadzieje starszej koleżanki, ale zrobić swego rodzaju rewolucję pałacową w dość nudnej, niemrawej i, co tu kryć, stojącej na słabym poziomie czołówce damskich rozgrywek.
U mężczyzn poziom i konkurencja są o niebo wyższe, ale i nie widać młodych graczy mogących sięgnąć po najwyższe trofea. Złudzenia właśnie rozwiały dwa mecze półfinałowe w których przegrali pretendenci: Grigor Dimitrow urwał seta Novakovi Djokovićowi zaś Maestro Roger Federer wygrał w prostych trzech z Kanadyjczykiem, Milosem Raoniczem.
Dimitrow bywa określany "następcą Federera". Ale o ile pierwowzór wygrał większość spotkań z Djokovićem, któremu styl Szwajcara najwyraźniej nie leży o tyle młody Bułgar nie potrafił zaszachować Serba w kluczowych momentach meczu. Uważam ponadto, że przygotowanie fizyczne i motoryczne Dimitrowa pozostawia jeszcze sporo do życzenia.
A więc u facetów "stara gwardia" trzyma się dzielnie: w finale czeka nas klasyk, czyli spotkanie dwóch byłych liderów rankingu- Novaka Djokoića i Rogera Federera. Będzie to zarazem mecz na innym szczycie - pełnym podtekstów i sentymentalnej podróży w czasie. Oto bowiem trenerami obu zawodników są dawni mistrzowie Wimbledonu, wielokrotni przeciwnicy na światowych kortach: Boris Becker (trener Novaka) i Stefan Edberg (trener Rogera).
Maestro Federer sięgnie po osiemnasty tytuł wielkoszlemowy?
Jednak Kvitova. Tenis jest piękną dyscypliną. Szczytowym osiągnięciem naszej cywilizacji w sporcie, ale osobiście mam wrażenie, że drugi rok z rzędu na Wimbledonie u pań wygrywa tenis jaskiniowy. Tym razem wygrała Petra, bo miała największą maczugę, a z taką siłą trudno się skonfrontować. O urodzie jej gry niewiele da się powiedzieć. Za kilka chwil grają panowie. Roger ratuj!
OdpowiedzUsuń