czwartek, 31 lipca 2014
Agnieszka
Postanowiłem zaserwować kilka słów o Agnieszce Radwańskiej - największej postaci w bardzo skromnej, jeśli idzie o sukcesy, historii polskiego tenisa. Pretekstem do tego jednak nie są jej wielkie wyniki, ale kryzys jaki rozsadza karierę Polki od paru miesięcy. Po udanym początku sezonu, kiedy po raz pierwszy osiągnęła półfinał Australian Open, przyszły porażki nie licujące z jej ówczesnymi miejscami rankingowymi (3 i 4) - odpadła, po bardzo złych meczach, w trzeciej rundzie Rolanda Garrosa w Paryżu (w roku 2013 dotarła do ćwierćfinału) i w czwartej rundzie Wimbledonu (półfinał w 2013). Agnieszka nie przegrywa ostatnio z wielkimi rywalkami, lecz z zawodniczkami przeciętnymi lub niedoświadczonymi, takimi, które jeszcze niedawno zjadała na śniadanie.
Po tych porażkach zwykle niewiele ma do powiedzenia poza standardowymi zapewnieniami, że jest jej przykro i że nie rozpamiętuje porażek, bo taki jest sport i liczą się następne mecze i turnieje. A ja sobie myślę, że może szkoda dla niej, że nie rozpamiętuje. Bo chyba powinna usiąść, zjeść ulubiony sernik i głęboko się zastanowić czy chce jeszcze walczyć na korcie o wielkie cele.
Agnieszka jest najbardziej złożoną, a zarazem najtrudniejszą w odbiorze postacią we współczesnym kobiecym tenisie. Od większości rywalek odróżnia ją niemal wszystko: drobna i delikatna budowa, styl gry oparty nie na sile fizycznej i strzelaniu szybkich goli z linii końcowej lecz na obronie, wykorzystywaniu geometrii kortu, zaskakiwaniu rywalek niekonwencjonalnymi zagraniami na które pozwala jej fenomenalne "czucie" piłki.
Bardzo trudno odpowiedzieć na pytanie czy Radwańska ma silną psychikę niezwykle ważną w tym sporcie, bo tenis to gra głęboko psychologiczna. W niektórych meczach imponuje niesamowitym opanowaniem, gdy potrafi niespodziewanie odwrócić los spotkania, innym razem kilka nieudanych zagrań powoduje, że zawodniczka się peszy, zniechęca, a jej motywacja ulega całkowitej erozji. Nie wiem dlaczego tak jest - to temat dla psychologa sportu, który zostałby dopuszczony bardzo blisko do życia Agnieszki. Wiadomo, że od dziecka jej ojciec - trener Robert Radwański - wpajał jej filozofię gry w której ma się przede wszystkim bronić, a nie atakować. Małą Isię chwalono za brak błędów, a nie za bezpośrednio zdobyte punkty.
I tylko jej wielkie, pojedyncze mecze pokazują jak nieprawdopodobny potencjał tkwi w tej zawodniczce ! W szczytowych momentach Radwańska potrafi błyskawicznie przemienić obronę w atak, wykreować sytuację w której przeciwniczka się gubi i stopniowo traci pewność siebie. Drugą stroną medalu w tenisie Agnieszki jest jednak całkowita bierność, bojaźliwe przebijanie piłki na drugą stronę kortu i czekanie na błąd rywalki.
Moje największe pretensje do Radwańskiej dotyczą jej bardzo widocznej niechęci do rozwoju. Agnieszka obraża się na rzeczywistość. Nie chce przyjąć do wiadomości, że tenis idzie w kierunku szybkości i siły. Uważam, że gdyby Agnieszka do swoich wielkich walorów dołożyła kilka kilometrów prędkości z jaką posyła piłki, profesjonalnie poprawiła kondycję fizyczną i odbywała treningi mentalne pod okiem światowej klasy specjalistów - byłaby już, być może, wielokrotną mistrzynią wielkoszlemową. Wiem, że wielu Czytelników marszy teraz brwi i wzrusza ramionami, ale jestem o tym głęboko przekonany.
Muszę wyznać, że porażki Agnieszki, jej trwonienie czasu i talentu mnie dotyka. Bo gdy Radwańska ma wielki dzień, gdy prezentuje swój optymalny tenis, jej gra jest dziełem sztuki. Jest wówczas jak najpiękniejsza muzyka: tyle w niej finezji, wyobraźni, barw, płynności ruchów i elegancji.
Bardzo często jednak po takim meczu - w następnym oglądamy Agnieszkę robiącą kwaśne miny, wzdychającą i wzruszającą ramionami, dającą nam do zrozumienia, że nie ma ochoty na grę.
I także w tych wielu irytujących cechach jest Agnieszka wyjątkowa na tle innych tenisistek - bardzo w tej swojej chimeryczności kobieca.
Tak, Aga Radwańska jest wirtuozką tenisa. W jej zasięgu bywa triumfalne "wysokie C". Ale jak my - operomaniacy - dobrze wiemy to "wysokie C" smakuje tylko wówczas, gdy jest zwieńczeniem wspaniale zaśpiewanej arii. W przeciwnym razie wirtuozeria jest zbyteczna i pusta, a podziw mija szybciej niż sam popis.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz