czwartek, 26 marca 2015

Don Gio u drzwi kasyna...




 To, zdaje się, Profesor Jerzy Marchwiński w przerwie "Damy Pikowej" w Monte Carlo, gdzie jego małżonka Ewa Podleś debiutowała w roli Hrabiny, miał powiedzieć, że wystarczyło przebić ścianę i mielibyśmy naturalną scenerię arcydzieła Czajkowskiego. Taki sam zabieg budowlano-inscenizacyjny mógł wszakże mieć miejsce w przypadku "Don Giovanniego" Mozarta, który został niedawno wznowiony w stolicy księstwa Monaco w gwiazdorskiej, jak zwykle w tym ociekającym pieniędzmi i splendorem miejscu, obsadzie. Erwin Schrott, Patrizia Ciofi i Sonya Yoncheva to wystarczająco elektryzujące nazwiska aby poświęcić wieczór wciąż dostępnemu na francuskich stronach Medici.TV nagraniu z transmisji, która się odbyła w minioną niedzielę.
 Przyznam, że jestem już bardzo zmęczony tymi przeróżnymi kombinacjami i fantasmagoriami na temat relacji Giovanniego z Leporellem, fascynacji erotycznej Donny Anny zabójcą swego ojca etc. Słowem: po mniej lub bardziej niedorzecznych propozycjach Krzysztofa Warlikowskiego w Brukseli, Czerniakowa na festiwalu w Aix czy Calixto Bieito w Barcelonie niczym w krystalicznym i ozdrowieńczym zdroju zanurzyłem się w lekturę kameralnego, tradycyjnego, niemal bezinwazyjnego i urokliwego plastycznie spektaklu podpisanego przez szefa Opera de Monte Carlo - Jean-Louisa Grindy.


Scena, jak i cały teatr, w Monte Carlo jest malutka i z pewnością publiczność ma prawdziwie kameralny wręcz intymny kontakt z Mozartowską partytura ubraną w obrazy bezpośrednio wywiedzione z libretta i wypełniony talentami śpiewaków.
Erwin Schrott, do niedawna znany przede wszystkim jako "Pan Netrebko" z powodu bliskich relacji z rosyjską diwą, radzi sobie na rynku operowym całkiem dobrze. Jego występ w Monte Carlo poprzedziła okładka i duży wywiad we francuskim "Magazine Opera"  http://opera-magazine.com/2015/02/erwin-schrott/  zaś, sądząc po reakcji publiczności, interpretacja Urugwajczyka bardzo się podobała. Mnie się wydała zbyt jednowymiarowa: cyniczny, pozbawiony uczuć wyższych i empatii maczo z rozbawieniem przyglądający się jak jego występki kreują zamieszanie namiętności, frustracji i zemsty w otoczeniu. Na próżno będziemy tu szukać głębi i złożoności psychologicznej pod pozorami perlistej lekkości jaką znamy z kreacji Mariusza Kwietnia i to niezależnie od realizacji "Don Giovanniego" w której polski baryton bierze udział. Partia leży też dla Schrotta momentami wyraźnie za wysoko.
Idealnie wręcz spisuje się wokalnie i aktorsko w roli Leporella rumuński baryton  Adrian Sampetrean, którego międzynarodowa renoma stale rośnie.
Rosjanin Maksim Mironov to niemal klasyczny i stylowy Don Ottavio o nienagannej technice i delikatnej, płynnej linii śpiewu - przypomina młodego Flóreza, gdy przed laty, po raz pierwszy na żywo, usłyszałem słynnego Peruwiańczyka na recitalu w Filharmonii Wrocławskiej.


Dwie panie stanowią klasę dla siebie. Sonia Jonczewa śpiewa Donnę Elwirę pięknym, bogatym i pełnym głosem lirycznym. Pod względem głosu i śpiewu nie sposób zgłaszać zarzuty. Gdyby ograniczyć ocenę tylko do kryterium głosu Bułgarkę łatwo można uznać za najjaśniejszą gwiazdę spektaklu.  Jednakże nie znajdziemy tu takiego zaangażowania jak w niezapomnianej kreacji Véronique Gens, która była porywającą Elwirą w londyńskim "Giovannim" z Mariuszem Kwietniem.
Donna Elwira jest dość rozhisteryzowaną i egzaltowaną damą podczas gdy Jonczewa wydaje się czasem jakby wycofana bardziej do roli...Mimi niż Elwiry. Niezbyt też dobrze brzmi w tercecie
 masek i w finałowym sekstecie. 


 Patrizia Ciofi wręcz przeciwnie: zaangażowana jest aż za bardzo co się przekłada czasem na zbyt ekspresyjną mimikę, którą jeszcze podkreśla niekorzystne w niektórych scenach oświetlenie powodujące, że śpiewaczce przybywa co najmniej dziesięć lat więcej...Sam głos wydaje się niekiedy zmęczony i napięty.
Pod względem muzycznym Ciofi jednak dzierży palę pierwszeństwa. To Donna Anna ultramuzykalna i bez reszty stylowa. Głos Włoszki do najpiękniejszych i największych nie należy jednak dzięki znakomitej technice belcantowej bez trudu przebija się w tłumie i przepięknie góruje w sekstecie.  Głos zbudowany z światłocienia, w którym prawie zawsze słychać łzy, wyposaża Donnę Annę w format prawdziwej tragiczki z elektryzującą sceną rozpoznania Don Giovanniego czy w  Crudele!.. Ah no, mio bene! – Non mi dir, bell’idol mio -  rozumiemy dlaczego to zdecydowanie ciekawsze postać od Elwiry: niedostępna dla prostych i jednoznacznych uczuć, tęskniąca za nieuchwytnym (absolutem?), siłą osobowości dorównująca, a może i dominująca nad mitycznym uwodzicielem.
Niezależnie od różnych zastrzeżeń, niezbyt atrakcyjnej pary Zerlina-Masetto, trochę anonimowego kierownictwa muzycznego Paola Arrivabeniego to chyba jeden z bardziej udanych "Don Giovannich"  na europejskich scenach w ostatnim czasie.

 http://fr.medici.tv/#!/don-giovanni-opera-monte-carlo

sobota, 21 marca 2015

Bryan Hymel na szczycie

 FRANCUZCY melomani mają wielkie szczęście gdyż dwaj wybitni tenorzy opublikowali właśnie znakomite płyty recitalowe z fragmentami francuskich oper i dzieł włoskich z francuskimi librettami. Od  śpiewaka wymagana jest tu świetna wymowa francuska i wrażliwość stylistyczna bo, jak wiadomo, Francuzi nad swoim repertuarem dumają i dumają, chętnie i bezwzględnie tamtejsi recenzenci i słuchacze wytykają najdrobniejsze odstępstwa w zakresie wymowy i frazowania powiązanego z czytelnością i rozumieniem francuskiego tekstu.
W przypadku Piotra Beczały i amerykańskiego tenora Bryan'a Hymel'a takie niebezpieczeństwo nie wchodzi w grę. Obaj są w śpiewaniu francuskiego tekstu niemal perfekcyjni.
Czy sensowne jest porównywanie obu publikacji - "The French Collection" Beczały i " HÉROÏQUE – French Opera Arias" Hymel'a ? Może w jednym płyta Amerykanina budzi większe uznanie...Repertuar płyty Polaka jest konwencjonalny zaś na płycie jego kolegi zza oceanu otrzymujemy sporą dawkę repertuarowych precjozów. A poza tym są to osobowości wokalne i artystyczne całkowicie różne.

Gdy po raz pierwszy słuchałem Hymel'a, a było to ze dwa lata temu w ROH ("Robert le Diable" Meyerbeer'a) - doświadczyłem fascynującego zjawiska. Miałem wrażenie, że nastąpiła osmoza Juana Diego Flóreza (pierwotnie zaplanowanego do tej roli) i Jonasa Kaufmanna. Bo Hymel to artysta, którego natura bardzo szczodrze obdarowała głosem fenomenalnie plastycznym i ruchliwym, sięgającym w stratosferę tenorową (wysokich Cs i C na tej płycie recitalowej mamy doprawdy pod dostatkiem), a zarazem o mięsistej, gęstej i ciemnej średnicy. To głos prawdziwego, pełnego wewnętrznej siły i dramatycznej ekspresji Herosa.
I takie walory mają kapitalne znaczenie w repertuarze, który Amerykanin wykonuje na płycie: Eneasz w "Trojanach" Berlioza (od tej roli w ROH rozpoczęła się, zdaje się, jego światowa kariera), Arnold w "Wilhelmie Tellu" Rossiniego, Gaston w "Jerozolimie" Verdiego  i in. Zaskakujący jest z pewnością fakt, że duży koncern płytowy, w dobie uśrednionych interpretacji "dla wszystkich i nikogo" zdecydował się nagrać śpiewaka o tak wyrazistej osobowości, bardzo oryginalnych warunkach wokalnych i, być może, nieortodoksyjnej technice.  Wśród niezliczonych walorów jego wokalnych produkcji na tej płycie wymienię m.in idealne legato, ogromną dyscyplinę rytmiczną, swobodną i otwartą "górę", elegancję, precyzję i inteligencję frazowania a co za tym idzie - interpretacji.
Nie było by sukcesu nagrania gdyby nie świetnie się spisująca orkiestra Filharmonii Czeskiej w Pradze i Chór Czeskiej Filharmonii z Brna  pod wodzą bardzo kompetentnego w repertuarze francuskim dyrygenta - Emmanuela Villaume'a. Płytę nagrano w Smetana Hall w Pradze.
Plany repertuarowe, przede wszystkim związane z nowojorską Metropolitan Opera, Bryan Hymel ma imponujące. Najważniejsze jednak, że karierę rozwija na własnych warunkach (podobnie jak Beczała), a pojawienie się takiego śpiewaka na światowych scenach pozwala je zarazem otworzyć na repertuar, który znaliśmy dotąd niemal wyłącznie z zakurzonych nagrań lub literackich przekazów.
Ja zaś się cieszę, że w lipcu 2016 roku usłyszę  naszego bohatera w roli tak standardowej i z żelaznego repertuaru jaki sobie można tylko wyobrazić - Księcia Mantui z "Rigoletta" Verdiego w towarzystwie wymarzonej dzisiaj Gildy - Olgi Peretjatko. Będzie to repertuarowy spektakl w Deutsche Oper Berlin.

niedziela, 15 marca 2015

Violetta niepewna głosu...

 Rosyjska śpiewaczka Olga Peretjatko należy do najbardziej obserwowanych artystek młodego pokolenia. Dwa razy spotkałem się z jej sztuką wokalną - "Łucja z Lammermoor" w Berlinie i "Turek we Włoszech" na festiwalu w Aix  - i bardzo mi smakowało. Jednak jej debiut w "Traviacie" Verdiego, który się odbył przed kilkoma tygodniami w Lozannie, mogłem poznać tylko w retransmisji radiowej.
Pod względem wokalnym z pewnością świat zyskał bardzo ciekawą i budzącą nadzieję Violettę - daleko bardziej przekonującą od np. Diany Damrau. Słuchałem wczoraj Peretjatko z radością podziwiając urodę głosu, klarowne i trafne frazowanie, dobrą dykcję i zaangażowanie dramatyczne. Jakaż więc szkoda, że czar w pewnym momencie prysł. W "Addio del passato" śpiewaczka nie zapanowała nad głosem, który się chwiał, czasem uciekał z dźwięku innym razem załamywał. Czy to efekt opadnięcia z sił wokalnych czy raczej zły pomysł interpretacyjny? Bo wszakże umierająca Violetta powinna oddać swój stan środkami wokalnymi, ale, być może, nie aż tak dosłownymi, bo słuchacz nie wie czy śpiewaczka fałszuje, czy też może naprawdę zapadła na zdrowiu w trakcie spektaklu? To są ciekawe zagadnienia wykraczające zapewne poza ten konkretny przypadek...
Będę  z nadzieją i niecierpliwością czekał na kolejne występy Olgi Peretjatko w tej wielkiej roli. Myślę, że będzie jeszcze czego posłuchać.