piątek, 24 sierpnia 2018

W paszczy Rossiniego: Cyrulik sewilski (1)




  WYBRAŁEM się w tym roku na Rossini Opera Festival do uroczego Pesaro nad włoskim Adriatykiem. Pomysł na organizowanie międzynarodowego festiwalu w rodzinnym mieście Rossiniego narodził się w głowie Gianfranco Mariottiego jeszcze pod koniec lat 60, ale przedsięwzięcie ruszyło dopiero w 1980 roku. Od tamtej pory każdego roku w sierpniu możemy podziwiać popularne, mniej znane i kompletnie zapomniane dzieła twórcy "Włoszki w Algierze" w międzynarodowych obsadach wokalnych i pod rozchwytywanymi- w danym momencie- batutami. Festiwalowe dossier dorobiło się w ciągu kilkudziesięciu lat istnego gwiazdozbioru i łatwiej powiedzieć kto tam nie występował. A nie występowała przez wiele lat Ewa Podleś - wielka interpretatorka Rossiniego a przede wszystkim śpiewaczka obdarzona unikalnym typem głosu (kontralt) wprost stworzonym dla mikrokosmosu "Łabędzia z Pesaro". O tyle to było dziwne, a dla wielbicieli talentu pani Ewy wręcz bolesne, że występ w Pesaro był dla każdego absolutnym potwierdzeniem jego najwyższych kompetencji wokalnych i stylistycznych w tym repertuarze. Z tego też względu nigdy nie dziwił mnie, choć pewnie wielu Czytelników zaprotestuje, brak zaproszeń dla słynnej Cecilii Bartoli, która swą światową karierę w latach 80 rozpoczęła przede wszystkim od wykonywania muzyki Rossiniego. Ale dlaczego Podleś tak długo tam ignorowano? Brak dobrego agenta w Italii, nieufność decydentów wobec śpiewaczki z Europy Wschodniej? Ten ostatni argument raczej nie wchodzi w grę, bo nigdy na tym festiwalu nie brakowało Rosjan czy Bułgarów. Możliwe, że udzieliła się w Pesaro opinia, że Podleś to śpiewaczka "kontrowersyjna" i przez to zbyt mało stylowa. Trzeba też pamiętać, że przez długie lata nie wyobrażano sobie, że ktoś mógłby przewyższać w Rossinim Marilyn Horne! Tak czy siak, niestety, najlepsze lata Ewy Podleś w których powinna w Pesaro brylować jako Arsace w "Semiramidzie" czy Isabella we "Włoszce w Algierze" minęły bezpowrotnie.  Tym bardziej dziwne, że w tym czasie do wielkich ról angażowane były śpiewaczki w rodzaju Jennifer Larmore czy Vesselina Kasarova o których trudno powiedzieć, że Podleś pod względem środków wokalnych dorównywały. Ale stały za nimi wielkie wytwórnie płytowe i agencje. W tym miejscu warto sobie przypomnieć, że opera to nie tylko sztuka wysoka ale część współczesnego szołbiznesu, którym kierują określone mechanizmy także pozaartystyczne. Podleś zadebiutowała w Pesaro dopiero w 2001 roku w osobliwej scenicznej składance, potem pojawiała się tam z recitalami i koncertami, wystąpiła też w specjalnie dla niej wystawionej realizacji rzadkiej opery "Ciro in Babilonia" (2012) opublikowanej zresztą na DVD. Poza Podleś nikt z polskich śpiewaków nie wystąpił w Pesaro choć można było mieć kiedyś pewne nadzieje związane choćby z Aleksandrą Kurzak.
Wracając do samego ROF. Przedstawienia odbywają się z rzadka w ślicznym malutkim Teatro Rossini usytuowanym w sercu miasta. Przeważnie jednak festiwalowa publiczność dowożona jest specjalnymi autokarami na dalekie przedmieścia gdzie przed lat postawiono paskudną Adriatic Arena. Gdy byłem tam pierwszy raz, w 2006 roku, okolica była prawie dziewicza. Teraz nastawiano tam centrów usługowych pod wspólną nazwą "Rossini Center" gdzie można zrobić zakupy w hipermarkecie oraz najeść się i napić w którejś z globalnych sieciówek. O tempora, o mores! Arena jest, jako się rzekło, równie paskudna z zewnątrz jak wewnątrz. Przedstawienia się odbywają w specjalnie przystosowanej hali. Przystosowanie polega na ograniczeniu przestrzeni ze wszystkich stron ścianami. U góry zawieszono częściowy drewniany sufit prawdopodobnie po to, żeby akustyka do reszty nie przypominała studni. Ale mimo tego Rossini Opera Festival i tak ma wyjątkową atmosferę - ciepłą, rodzinną i wakacyjną. Nie ma nic z zadęcia Salzburga czy Bayreuth.
Opowiem wam o trzech nowych produkcjach jakie zaprezentowano na tegorocznym Rossinim Opera Festival. Dzisiaj "Cyrulik sewilski" w reżyserii i inscenizacji Pier Luigi Pizziego.





Boży Cyrulik

  Gdy do ukłonów wśród wykonawców i realizatorów wyszedł żwawym krokiem szczupły i modnie ubrany P.L.Pizzi trudno było uwierzyć, że legendarny realizator operowy ma blisko 90 lat! A jeszcze trudniej mi było uwierzyć, że to jego pierwszy "Cyrulik" w karierze choć przecież przygotował mnóstwo inscenizacji Rossiniego. A jednak! Arcydzieło Rossiniego nie miało szcześcia w Pesaro, zresztą ostatnie wystawienie odbyło się chyba ponad 20 lat temu. Może istotnie dlatego, że jak napisał w przedmowie do programu Gianfranco Mariotti (pomysłodawca festiwalu i wciąż jego, jeśli można tak powiedzieć, duchowy przewodnik) "Cyrulik sewilski" to jakby osobne dzieło w twórczości kompozytora gdzie, jak to ujął Mariotti, znajduje się kwintesencja abstrakcyjnego humoru Rossiniego ale ta abstrakcyjność jest paradoksalnie przełamana przez wiarygodność postaci. 
Twórczość sceniczna Pizziego dotąd wzbudzała we mnie mieszane odczucia. Często przestetyzowana, nazbyt anachroniczna, pozbawiona choćby solidnej pracy z aktorem. Najnowszy "Cyrulik" okazał się miłym rozczarowaniem. 
Na pozór spektakl jest do bólu tradycyjny. Pełen rygoru, klarowności i elegancji. Scena zabudowana w dużej mierze realistyczną scenografią choć w dwu kolorach: bieli i czerni. Tę dychotomią czasem przełamują kostiumy bohaterów: pastelowe suknie Rozyny czy fioletowy płaszcz Bartolo to delikatne barwne plamy na tym czarno/białym pejzażu. Zaskoczony byłem przede wszystkim jak dużą pracę wykonał Pizzi ze śpiewakami jeśli idzie o budowę złożonych postaci - tych "potworów samolubstwa" jak powiedział reżyser w jednym z wywiadów przed premierą w Pesaro. Ale przede wszystkim Pizzi odkrywa na nowo pewną, że tak to ujmę, pierwotną złożoność arcydzieła Rossiniego. "Cyrulik" przez lata, mimo przeróżnych nawet z pozoru "awangardowych" inscenizacji, był umieszczany jakby w tym samym komediowym rejestrze. Tym razem komedia płynie naturalnie dzięki dialogom i muzyce. Jakież to proste a prawie w inscenizacjach "Cyrulika" nieobecne! Przestrzeń wykreowana przez Pizziego i jego współpracowników wydaje się realistyczna a zarazem sugeruje pogranicze snu i jawy....Akcja się rozgrywa  w ciągu jednego dnia, postaci się wykluwają ze swych strategii, temperamentu i żartów.
Don Bartolo jest cynicznym oportunistą, don Basilio sprośnym spekulantem, Figaro pozbawionym skrupułów  złoczyńcą, Rozyna sprytną i żywiołową współczesną dziewczyną itd. Kostiumy choć stylowe nie wydają się być kostiumami a naturalnymi ubraniami - dopełnieniem osobowości postaci. Pizzi chyba u kresu kariery i życia osiąga swój zenit. 
Reżyser miał do dyspozycji wspaniałych mlodych śpiewaków. Przede wszystkim rosyjski tenore di grazia Maksim Mironow tworzy jako hr Almaviva porywającą kreację wokalną i aktorską. Śpiewa perfekcyjnie pod względem wokalnym, muzycznym i stylistycznym a jego hrabia jest elegancki, arystokratyczny, charyzmatyczny a zarazem ma w sobie trudną do sprecyzowania wieloznaczność. To, być może, najwybitniejsza kreacja całego tegorocznego festiwalu. 

Maksim Mironow jako hrabia Almaviva (zdjęcie zrealizowane podczas jednej z prób)

Niewiele ustępuje mu frenetycznie przyjęty Davide Luciano o pysznym głosie i żywiołowym temperamencie jeśli nawet w jego śpiew wkradła się momentami nadmierna szarża. Wyborni teatralnie i wokalnie byli dwaj włoscy weterani - Pietro Spagnoli (Bartoli) i Michele Pertusi (Basilio). Jeszcze większe wrażenie zrobiła legendarna Elena Zilio, która prawie "ukradła show" jako Berta.
 Nieco odstawała od tego wytrawnego towarzystwa japońska mezzosopranistka (choć czy to rzeczywiście mezzo można by dyskutować) Aya Wakizono - podobnie zresztą jak Mironow i Davide Luciano absolwentka słynnej Akademii Rossiniowskiej w Pesaro. Od strony czysto wokalnej niewiele można jej zarzucić - idealnie kompetentne śpiewanie połączone z dogłębnym zrozumieniem śpiewanego tekstu. Z zadań scenicznych wywiązała się bez zarzutu. Tyle tylko, że zabrakło tego naddatku, który z kreacji czyni coś więcej niż profesjonalna poprawność.
  Ceniony Kanadyjczyk Yves Abel fantastycznie poprowadził błyskotliwie grającą orkiestrę symfoniczną  RAI  - rzadko się słyszy tak eleganckie a przy tym pełne temperamentu i zadziorności granie.
 Cyrulik zrealizowany po bożemu, który się okazał wręcz rewolucyjnym powrotem do zródeł  przez co okazał się spektaklem niezwykle...nowoczesnym i żywym. I to w samej paszczy lwa, o przepraszam, Rossiniego.
Kolejny odcinek wkrótce.
Davide Luciano (Figaro)