środa, 30 listopada 2016

Hugenoci w Berlinie, czyli tragedia w lustrze operetki


NIECH kochanych Czytelników nie zwiedzie nieco ironiczny tytuł. Niżej podpisany spędził wspaniały wieczór, który się wydarzył w Deutsche Oper Berlin, 26 listopada. Przedostatnie przedstawienie "Hugenotów" Giacomo Meyerbeer'a w tej serii i z udziałem gwiazd: Juana Diego Floreza (Raul) i Patrizii Ciofi (Królowa Małgorzata).
 O mojej atencji do żydowsko-niemiecko-francuskiego twórcy, urodzonego w granicach dzisiejszego Berlina i sprawcy "grand opera", być może, niektórzy czytający już wiedzą. Z uznaniem przyjąłem inicjatywę DOB prezentowania dzieł autora "Roberta diabła". Najlepsze jednak intencje nie usprawiedliwią realizacji. Fiasko reżyserskie i w znacznej mierze muzyczne ubiegłorocznych przedstawień "Vasco da Gama" z Robertem Alagną http://gemsetaria.blogspot.com/2015/11/vasco-w-berlinie.html nasunęło wątpliwości co do powodzenia ambitnego berlińskiego projektu. Dzieła Meyrebeer'a wymagają śpiewaków o wybitnej technice belcantowej a przy tym obdarzonych wyobraznią muzyczną i głęboką intuicją stylistyczną. Dzisiejszy rynek muzyczny na którym obowiązuje pośpiech i marketing nie ma jednak cierpliwości w czekaniu  na takich artystów. Może więc dlatego wiele wystawień tych niesłychanych wygibasów wokalnych i stylistycznych Meyerbeer'a okazuje się zazwyczaj szklanką do połowy pustą/pełną co zawsze oznacza: efekt połowiczny. A połowiczność jest największym wrogiem tak bezwstydnie efektownych i wyuzdanie spektakularnych dzieł jak opery Meyerberr'a.
"Hugenoci" oczywiście za temat obrali słynną konfrontację hugenotów i katolików prowadzącą do "krwawego wesela paryskiego" (Noc św. Bartłomieja) w 1572 roku. Warto jednak, jak w przypadku niemal każdej tzw. opery historycznej, nie przywiązywać się za bardzo do ścisłych historycznych faktów. Oczywiście taki temat jest łakomym kąskiem dla wielu reżyserów gdyż można w kontekście współczesności pokazać negatywne strony nadmiernej obecności religii w przestrzeni publicznej a nade wszystko jej instrumentalnego traktowania przez polityków. To wszystko jest w sumie wpisane w projekt opery Meyerbeera gdyż tylko Marcel wydaje się typowym religijnym fanatykiem - reszta kieruje się koniunkturalizmem, personalnymi rozgrywkami lub życiem w świecie ułudy ufundowanej na typowym zamiataniu konfliktów pod dywan.
Z tego punktu widzenia inscenizacja Davida Aldena, schlastana przez wielu recenzentów jako "absurdalna" i "operetkowa", wydaje się niezwykle wierna zarówno literze jak i duchowi dzieła. "Hugenoci" to przecież w kostiumie historycznym feeria muzycznych stylów (Rossini, Offenbach, Verdi a nawet Musorgski) i konglomerat rejestrów teatralnych - od operetki Offenbacha po coś na kształt dramatu muzycznego. To wszystko w spektaklu Aldena jest a co więcej: wykorzystane jest do budowania precyzyjnej interpretacji dzieła. Mamy zrazu świat iście operetkowy, pełny bufonady i hedonizmu. Wszyscy są niczym marionetki w rękach nadciągającego fatum. Od finału drugiego aktu Alden wyraźnie zmienia rejestr: widowisko staje się coraz bardziej poważne i ponure aż do finałowej tragedii.
Poziom wokalny przedstawienia na którym byłem okazał się nadspodziewanie wysoki. Wielu fanów Juana Diego Flórez'a przybyło do Berlina z całej Europy i USA by podziwiać śpiewaka w jego nowej roli. Uważam, że wśród różnych ról, których w ostatnich latach podejmuje się Flórez (książę Mantui, Edgardo czy Nadir) partia Raoula de Nangis okazała się najbardziej udana. Peruwiański tenore di grazia znowu uwodził nieskazitelną techniką oddechową, naturalnym i czystym frazowaniem oraz spektakularnymi wysokimi tonami. Wciąż jednak nieco przeszkadza mi nosowa emisja ale przede wszystkim ograniczenia wyrazowe. W rolach Flóreza nie ma pewnego wewnętrznego dynamizmu i rozwoju - wydają się statyczne pod względem psychologicznym. Śpiewak się bardzo starał, w ciągu blisko 5 godzin przedstawienia odmalował środkami wokalnymi wiele niuansów emocjonalnych jednakże nie zawsze udało mu się zamaskować fakt, że rola wymaga nieco bardziej bohaterskiego głosu. Takiego jakim przed laty dysponował Richard Leech, który na przełomie lat 80 i 90 XX wieku śpiewał Raoula na tej samej scenie w niemieckiej wersji "Hugenotów" w reżyserii Johna Dew.

Drugą bohaterką wieczoru, mimo, że rola jest dość krótka, była Patrizia Ciofi w roli Królowej  Małgorzaty. Ta postać u Meyerbeer'a bywa definiowana jako "przedsiębiorcza subretka". Włoska artystka stworzyła postać niejako w opozycji do Joan Sutherland, która się starała epatować królewskim majestatem i dramatyczną siłą głosu. Małgorzata w berlińskim przedstawieniu jest figlarką, może trochę nimfomanką - na pewno młodą kobietą, która chce czerpać z życia same przyjemności. Nie wiem jak było podczas innych spektakli ale na tym, który widzałem, Ciofi była w znakomitej formie wokalnej co się, niestety, tej wspaniałej artystce zdarza coraz rzadziej. Śpiewała brawurowo wykorzystując swoje ogromne doświadczenie w repertuarze bel canto i bliski związek z repertuarem francuskim. W jej partii pojawiły się cytaty ze "sceny obłędu" Lucii di Lammermoor i arii Królowej Nocy z "Czarodziejskiego fletu" Mozarta. W wykonaniu wielu innych śpiewaczek takie wstawki mogłyby się okazać tandetnym popisem pod publiczkę, ale tu było to tak zintegrowane stylistycznie i wyrazowo z całą sceną Małgorzaty, że okazało się wartością dodaną. Patrizia Ciofi niewątpliwie stworzyła najbardziej koherentną z koncepcją Aldena postać i szczerze żałowałem, że Meyerbeer nie przewidział dla niej więcej scen. Duet z Florezem ponownie pokazał powinowactwo artystyczne tych dwoje wytrawnych "belcancistów" znane już od 2005 roku kiedy po raz pierwszy wystąpili razem w "Córce pułku" Donizettiego w Genui.

Odkryciem wieczoru z pewnością się okazała Olesja Golowniewa w roli Valentine. Pięknie ukazała ewolucję od wycofanej nieśmiałej dziewczyny po odważną i pełną poświęcenia kobietę.
Związany na stałe z zespołem DOB chorwacki bas Ante Jerkunica zaśpiewał rolę Marcela - być może najciekawszą i złożoną postać w "Hugenotach". Artysta imponował najprawdziwszym głosem basowym - wreszcie nie był to jakiś bas/baryton  czy baryton udający basa. Szkoda jednak, że wysokie tony były przykre i w gruncie rzeczy tej złożoności psychologicznej i religijnego fundamentalizmu Jerkunica nie przekazał w sugestywny i przekonujący sposób. Świetnie były obsadzone mniejsze role z  błyskotliwą Irene Roberts (Urbain).

Ante Jerkunica (Marcel)
Olesja Golowniewa (Valentine)

W tej produkcji "Hugenotów" zadebiutował w Berlinie świetny włoski dyrygent młodego pokolenia - Michele Mariotti, prywatnie mąż znanej rosyjskiej śpiewaczki Olgi Peretjatko. I był to znakomity debiut. Maestro nie rozbuchał zanadto brzmienia co w powiązaniu z 5 godzinami mogło się okazać męczące. Postawił na dużą paletę orkiestrowych kolorów, mistrzowski balans między scenami zbiorowymi (znowu chór DOB udowodnił, że należy do światowej ekstraklasy) i kameralnymi, znakomicie współpracował ze śpiewakami pozwalając im ukazać największe walory.
Przedstawienie trwało, jako się rzekło, blisko pięć godzin. Nagrywało je Deutschlandradio Kultur, które wyemituje nagranie na swojej antenie w dwu częściach: 4 i 5 lutego 2017 roku.
Po opadnięciu kurtyny publiczność zgotowała wykonawcom ponad 15 minutowy aplauz. Największe brawa i okrzyki zebrali w kolejności: Flórez, Ciofi i Mariotti.
Patrizia Ciofi (Królowa Małgorzata) podczas końcowego aplauzu. Śpiewaczka o wielkich zasługach dla muzyki Meyerbeer'a (role Isabelli w "Rober le Diable", Palmidy w "Il crociato in Egitto" i Dinorah na scenach Wenecji, Londynu, Berlina i Martina Franca Festival)