SŁYNNY już w europejskim świecie operowym projekt Deutsche Oper Berlin prezentowania dzieł urodzonego w stolicy Niemiec twórcy francuskiej "grand opera" Giacomo Meyerbeera ruszył w pazdzierniku 2014 roku. Wtedy odbyło się w gościnnych progach Filharmonii Berlińskiej nadzwyczaj udane estradowe wykonanie "Dinorah".
Tym razem, od 4 do 24 pazdziernika, jedna z czołowych europejskich scen zaprezentowała pierwszą w tym cyklu realizację sceniczna. "Vasco da Gama" w gwiazdorskiej obsadzie z Robertem Alagną wzbudziła duże oczekiwania i sukces frekwencyjny. Nadzieje na duże doznania artystyczne zespół spełnił tylko częściowo. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa - dla jednych szklanka okazała się do połowy pełna, dla drugich - pusta.
Opera Meyerbeera (prapremiera w Operze Paryskiej, 1865) powstała na fali fascynacji dalekimi krajami i kulturą orientalną. Fascynujące pejzaże, transgresja kultur, stan ekstazy i śmierci w cieniu magicznych drzew...Dzisiaj możemy też dostrzec elementy subtelnego traktatu o kondycji narodowego outsidera/uchodzcy, kulturowej i religijnej opresji... Od czasu swej prapremiery przez dziesięciolecia znana jako "Afrykanka" choć przecież niewolnica Selica jest przecież księżniczką hinduską i Vasco wyrusza w jej strony, dzisiaj pojawia się pełna wersja opery jako "Vasco da Gama" po raz pierwszy pokazana 2 lutego 2013 roku w Chemnitz w historyczno-krytycznej edycji Jürgena Schlädera. Otrzymujemy więc pięć godziny muzyki choć i tak Berlin poczynił dość przykre muzycznie skróty skracające utwór o jakieś 20 minut. Po co ? Dwadzieścia w tę czy tamtą robiły różnicę jeśli idzie o wytrzymałość publiczności (?), która w Berlinie raczej wie na co i po co przychodzi.
"Afrykanka"/"Vasco" zniknął na długie lata z repertuaru. Wystawiana jeszcze na początku XX wieku, zniknęła z repertuaru bodaj w latach 30. Potem sięgano do tej fascynującej partytury rzadko. Na przykład w latach 80 San Francisco wznowiło spektakl z 1971. Najważniejsze jednak, że został udokumentowany i przetrwał do naszych czasów w postaci DVD. Nieosiągalny dziś poziom wokalno-dramatyczny ustanawiają w tym nagraniu Placido Domino (Vasco) i fenomenalna Shriley Verret (Selica). A i Ruth Ann Swenson (Ines) znajduje się tu w rozkwicie swego talentu śpiewaczego.
Jak było w Berlinie? Roberto Alagna często podejmuje się ról przekraczających jego naturalne środki wokalne lub aktualną kondycję głosową. W wielu momentach dało się to ponownie odczuć zaś słynna ("przebojowa") aria "O paradis..." nie zelektryzowała na miarę frenetycznej owacji. Jednakże podkreślmy bezwarunkowo: nie ma w tej chwili na świecie artysty tak perfekcyjnie śpiewającego p francusku. I nie chodzi tu wyłącznie o krystaliczną dykcję, ale rodzaj frazowania, muzykalność, akcenty dramatyczne i znaczeniowe, szlachetną choć i pełną rozmachu ekspresję. Złożyło się to w sumie na przekonującą interpretację bohatera - nawiedzonego ryzykanta igrającego losem swoim i innych, mężczyzny jednak nie do końca dojrzałego i nie potrafiącego uładzić emocji w stosunku do dwu kobiet - Seliki i Ines. Mogę sobie jednak wyobrazić, że Jonas Kaufmann stworzyłby bardziej kompletną kreację.
Roberto Alagna w roli tytułowej |
Dwie panie o znaczących na rynku muzycznym nazwiskach, niestety, zaprezentowały się gorzej, zwłaszcza Nino Machaidze, która oprócz tego, że brzmiała jak mezzosopran bez "gór" to na kompletne nieszczęście nie była w stanie zaśpiewać bodaj jednego zdania z czytelną wymową francuską. Bardzo mnie to dziwi, bo śpiewaczka zaczęła swoją całkiem efektowną międzynarodową karierę właśnie od muzyki francuskiej (pamiętne zastępstwo za Annę Netrebko w serii spektakli "Romeo et Juliette" Massenet'a w Salzburgu), którą przez te lata dość często wykonuje a nawet nagrywa na płyty. No, ale takie mamy rynkowe realia: wielu jest śpiewaków modnych, o rozgłosie odwrotnie proporcjonalnym do chęci doskonalenia swego rzemiosła. Myślę więc, że Annick Massis, Diana Damrau, Patrizia Ciofi lub nawet Patricia Petibon byłby lepszym wyborem do tej roli - wymagającej dobrej techniki koloraturowej i plastycznego frazowania. Zwłaszcza, że jednoznaczny sopran brzmiałby chyba lepiej z jasnym mezzo Sophie Koch. Bo w tym przypadku duety Machaidze-Koch były jakby brzmieniowo zaburzone gdzie Gruzinka brzmiała jak mezzosopran a Koch jak sopran.
Nino Machaidze (Ines) |
Ta znakomita francuska śpiewaczka, podobnie jak Alagna, podjęła się roli chyba niezbyt adekwatnej do możliwości. Wyraznie się męczyła w wielu wysokich tonach, "doły" nie były transparentne a i chyba z obszernością partii miała problem kondycyjny. Ale, podobnie jak jej rodak, potrafiła po części zrekompensować mankamenty subtelną muzykalnością, zaangażowaniem dramatycznym w każdą frazę i gest teatralny. Była też nieposzlakowana stylistycznie i pod względem wymowy. Tyle, że zabrakło charyzmy, tej swoistej komunikatywności zarezerwowanej dla nielicznych, a brak której doskwierał w jej finałowym monologu, który dłużył się niemiłosiernie.
Co ciekawe, chyba najjaśniejszym punktem pod względem czysto wokalnym okazał się nieznany szerszej publiczności na świecie, ale mający status lokalnej gwiazdy, niemiecki baryton Markus Brueck w roli niewolnika, zdradzonego i mściwego narzeczonego Seliki, Nelusco.
Światowym poziomem błysnął ponownie chór DOB.
Projekt "Meyebeer w Berlinie" jest najwyrażniej wierny dyrygentowi Enrique Mazzoli, ktory, podobnie jak przed rokiem w czasie koncertowej "Dinorah", stanął za pulpitem dyrygenta. Trzeba przyznać, że potrafił wydobyć z tego obszernego dzwiękowego fresku wiele subtelności i kolorów choć całość wydała mi się nazbyt anemiczna, jakby pozbawiona mocnego dramaturgicznego kręgosłupa.
Pozostaje przypadek bułgarskiej reżyserki Very Nemirovej, która podpisała widowisko. Uczepiła się najwyrazniej znaczeniowego potencjału libretta, które koresponduje z aktualną sytuacją polityczną w Europie a której na imię "Uchodzcy". Pojawiają się też konteksty religijne gdzie przedstawiciele kościoła katolickiego bronia Europu przed napływem "wrogiego elementu" a Selikę zmuszają do przyjęcia chrześcijaństwa. Można i tak. Problem w selekcji środków i jakości takiego przekazu. A ten wydaje się, mimo czytelności i dobrego poziomu samej roboty teatralnej, niespójny, chaotyczny a niekiedy i niesmaczny jak sceny gwałtu analnego zakonnicy w różowych rajstopach. Słabe. Do tego trzeba krytycznie odprawić zbędne i chyba wymyślone naprędce inspiracje Bollywoodem...
Francuskie spotkanie na szczycie: Sophie Koch (Selica) i Roberto Alagna (Vasco da Gama) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz