piątek, 26 kwietnia 2019

Bryn Terfel jako Borys Godunow




BRYN Terfel w partii tytułowej był najważniejszym i, być może, jedynym powodem mojej wizyty w berlińskiej Deutsche Oper, która wznowiła "Borysa Godunowa" Modesta Musorgskiego w reżyserii Richarda Jones'a. Ta koprodukcja z londyńską ROH pojawiła się w Berlinie w 2017 roku. Sam "Borys" pokazywany jest w DOB w dziesiątej odsłonie. Pamiętam przed laty realizację podpisaną przez ówczesnego generalnego intendenta Deutsche Oper Berlin Goetza Friedricha z legendarnym fińskim bas-barytonem Matti Salminenem jako Borysem, któremu partnerował Wiesław Ochman w roli Szujskiego. Była to chyba zresztą ostatnia ważna praca na arenie międzynarodowej wybitnego polskiego tenora opromienionego współpracą z takimi gigantami batuty jak Boehm, Karajan, Bernstein czy Solti. Powiem wprost, że nie jestem szczególnym miłośnikiem tej partytury, która wymiarze muzyczno-fabularnym wydaje mi się raczej straconą szansą na naprawdę poruszający fresk historyczno-polityczny. Niemniej w Berlinie sięgnięto po pierwotną wersję dramatu z 1869 roku pozbawioną tzw. aktu polskiego gdzie postać Mariny znika a fałszywy Dymitr zostaje zredukowany do postaci drugorzędnej. Nie podejmuję się oceny czy ta wersja, którą zaprojektował i usłyszał sam kompozytor (jak wiemy potem ta budowla obrosła w przeróżne przybudówki i architektoniczne plomby) jest wartościowsza muzycznie od pózniejszych, ale z pewnością "Borys" objawia się tu bardziej jako quasi szekspirowskim studium psychologiczne cara prześladowanego przez morderstwo, które usankcjonowało jego dojście do władzy. Nie ma tu epickiego rozmachu - jest bardziej intymna wiwisekcja ludzkich emocji. Mimo bardzo dekoracyjnej i niewiele się różniącej od "koncertu w kostiumach" inscenizacji Jonesa (kto zobaczy jedną jego realizację to właściwie zna już wszystkie przygotowywane właściwie na zasadzie kopiuj-wklej) ciężar kameralnego dramatu psychologicznego dzwiga na swych barkach Bryn Terfel. Mimo, że ta wersja opery niewiele daje pracy protagoniście ( dwie duże sceny) walijski artysta buduje poruszający obraz ojca głęboko kochającego swego syna. Gdy sytuacja go przerasta ulega psychicznej dezintergracji. Terfel jest wokalnie fenomenalny mimo, że jego głos brzmi jaśniej i lżej niż ten, który najczęściej przypisujemy jednej z najważniejszych partii w rosyjskim repertuarze operowym. Nie mam pojęcia czy Terfel zna język rosyjski, ale jeśli nawet nauczył się tekstu "na papugę" to zrobił to genialnie: dykcja nieskazitelna a podawanie tekstu w powiązaniu z muzyką pod względem rytmu i ekspresji bez zarzutu.
 Niestety większość pozostałej obsady z językiem rosyjskim się wyraznie męczyła. Szczególnie było to przykre w przypadku świetnego skądinąd Ante Jerkunicy w roli Pimena. Przykre gdyż był on naprawdę godnym pod względem artystycznym partnerem Terfela na berlińskiej scenie.
Świetnie się ze swego zadania wywiązał ukraiński dyrygent młodego pokolenia Kirill Karabits, który zresztą parę tygodni pózniej zawitał ze swą Weimar Staatskapelle do złotej sali Filharmonii Szczecińskiej. To z pewnością jeden z najciekawszych kapelmistrzów na światowych estradach koncertowych i scenach operowych. Nie tylko dlatego, że doskonale łączy pracę dyrygenta symfonicznego i operowego, ale przede wszystkim z powodu znacznej intuicji i elastyczności stylistycznej oraz precyzji z jaką traktuje materiał muzyczny. Muszę też przyznać, że o ile Antonio Pappano zrobił w ROH z "Godunova" coś na kształt "Don Carlosa" Verdiego to w przypadku Karabitsa nie miałem wątpliwości, że słucham Musorgskiego.