czwartek, 3 marca 2016

Trzy razy Leila

   POŁAWIACZE pereł Bizeta to istotnie jedna z najjaśniejszych pereł francuskiego repertuaru operowego. Choć libretto nie imponuje oryginalnością czy choćby kunsztowną solidnością. Ale w powiązaniu z kolorową, pełną subtelności, teatralnej intuicji i wyobraźni partyturą dźwiękową współkreuje ową "trzecią jakość", którą przecież jest opera: nie muzyką z tekstem, ale osmozą słów, fraz i wyobraźni interpretacyjnej.
Ta kameralna opera łączy dylematy wielkich heroin - Normy czy "Julii" z "Westalki" Spontiniego, mamy klasyczny "trójkąt miłosny", "ekstazę we dwoje", lud w tle i egzotyczne przestrzenie, ale te wszystkie zadania nie pompują partytury Bizeta do rozmiarów typowej "grand opera". I, być może, to aktualnie pociąga teatry decydujące się wstawić "Les Pecheurs de perles" do repertuaru. Mamy niejako kwintesencję operowych dramatów w lekkiej, wyrafinowanej  i urzekającej melodycznie formie. I można dać pole do popisu trzem gwiazdom - sopranowi, tenorowi i barytonowi  (każdy z tych typów głosu ma swoich męskich i damskich wyznawców)...Czegóż chcieć więcej?
A jednak zestaw obecnych na rynku nagrań spektakli "Poławiaczy" jest skromny - liczą się dwa, niedawny spektakl z Metropolitan Opera nie jest chyba jeszcze, o ile mi wiadomo, rozpowszechniany komercyjnie.
I choć troje śpiewaków ma w dziele Bizeta równie ważne partie to przyjmijmy, że jednak w centrum pozostaje Leila - to jej pierwszemu wejściu towarzyszą frazy pełne tajemniczości, jakby nagle się zerwał podmuch wiatru kołyszący całą egzotyczną roślinność wokół...Dwóch panów krąży wokół niej myślami - obaj się w niej kochali (i kochają) i obaj, w imię zachowania przyjazni, wyrzekli się uczucia. Potem z tą przyjacielską wiernością bywało różnie. Dość powiedzieć, że Leila i Nadir kręcą jak mogą kierując się pobudkami egoistycznymi podczas gdy Zurga wychodzi na tego szlachetnego i za tę szlachetność płaci najwyższą cenę.

Drugie, po wiedeńskim debiucie, wcielenie Damrau w roli Leili


Leila w Nowym Jorku

 Długo oczekiwana premiera w Metropolitan Opera, bodaj po stu latach nieobecności perełki Bizeta w repertuarze. Obsady nowojorskie są zwykle dość przewidywalne i zanim jeszcze pojawiły się internetowe przecieki można się było domyślać, że rolę Leili otrzyma modna niemiecka sopranistka Diana Damrau. Bardzo możliwe, że z tą premierą MET się trochę spóźniła, bo jeszcze parę lat temu Annick Massis, będąc u szczytu swych możliwości wokalnych, była wzorową stylistycznie i wyrazowo Leilą. W sezonie 2013/2014 na kilku europejskich scenach (Las Palmas, Madryt, Berlin i Neapol) tę piękną partię wykonywała Patrizia Ciofi - śpiewaczka obdarzona wyjątkową muzykalnością i intuicją stylistyczną przy stosunkowo skromnych środkach wokalnych.
Obecnie chyba rzeczywiście Damrau jawi się jako tzw. pierwszy wybór, choć mnie jej wykonanie nie przypadło do gustu. Przede wszystkim jest to z natury głos zimny, pozbawiony światłocienia, a przy tym niemiecka śpiewaczka ma skłonność do obciążania frazy zbyt wieloma intencjami wyrazowymi. Przez to jej śpiew wydał mi się jakby nazbyt atletyczny, pozbawiony tej niezbędnej w partii Leili lekkości, migotliwości, jakby zamglenia.

Leila w Neapolu

Dokładnie to czego nie ma Damrau  posiada, może czasem w nadmiarze, Ciofi. Głos jest, w charakterystyczny tylko dla niej sposób, zawoalowany, jakby przesłonięty szalem. Dla wielu słuchaczy to spory dyskomfort, dla innych - znak firmowy włokiej śpiewaczki. Ciofi demonstruje nieposzlakowany styl i gust muzyczny, a przy tym trafia w sedno postaci pod względem ekspresji. Wersety "Oh, Dieu Brahma" są jakby odrealnione, eteryczne podczas gdy duet z Nadirem jest pełen zmysłowości i namiętności. Wielka sztuka wokalna w służbie teatru.

Patrizia Ciofi


Leila w Wenecji

Annick Massis jest jeszcze innym przypadkiem. Jest wzorowa stylistycznie, perfekcyjna muzycznie ale jakby pozbawiona charyzmy Ciofi i temperamentu Damrau. Mimo solidnie wykonanych zadań scenicznych, upozowania przez Pier Luigi Pizzi'ego na Marię Callas - Massis śpiewa swą postać jak lekcję mistrzowską. Może gdyby nie była tak perfekcyjna i pełna samokontroli jej śpiew uwolniłby więcej emocji a postać nabrała ludzkiego wymiaru?

Partnerzy naszych primadonn spisują się różnie. Mamy w roli Nadira od solidnego Matthew Polenzaniego w Nowym Jorku, poprzez mniej solidnego Yasu Nakajime w Wenecji po niemal katastrofalnego Dimitra Korczaka w Neaplu. Ten zdolny rosyjski śpiewak zrobił publiczności Teatro San Carlo przykrą niespodziankę.
Rola Zurgi jest ciekawa dramatycznie i nadzwyczaj efektowna wokalnie. Z tej szansy chyba najlepiej korzysta na scenie Metropolitan polski śpiewak Mariusz Kwiecień choć, jak często w jego przypadku bywa, obecność sceniczna wysuwa się nieco przed żywioł wokalny. Ten ostatni aspekt jest niewątpliwie atutem Daria Solari, który tworzy najlepszego pod względem wokalnym Zurgę. Obok Ciofi i ładnej plastycznie inscenizacji (podkreślę: inscenizacji, bo reżserii i prowadzenia aktorów jest tam doprawdy niewiele) to najpewniejsze atuty przedstawienia w Neapolu.
Wenecja ma nieco mniej szczęścia, bo Luca Grassi jest najwyżej akceptowalnym Zurgą - nie ma tu zaangażowania Kwietnia i wybornej belcantowej techniki Solariego.

Reasumując: przedstawienie nowojorskie warto obejrzeć dla Kwietnia i bardzo sprawnej realizacji scenicznej łączącej pewną stylistyczną poprawność z elementami nowoczeności, choć są to działania czysto sprzedażowe - publicznośc ma dostać lubiane w Nowym Jorku gwiazdy w bezproblemowm scenicznym opakowaniu.
Wenecja to Wenecja. Klimat La Fenice jest rozpoznawalny od pierwszej do ostatniej sekundy, Annick Massis jest najlepszą francuską wykonawczynią Leili a Pizzi czaruje nas wysmakowaną prostotą sceny i fantastycznym światłem.
Przedstawienie z Neapolu ma chyba najwięcej atutów: jest smaczne wizualnie i daje nam kawałek dobrej francusko-włoskiej szkoły wokalnej.

Wzorowa Leila naszych czasów: Annick Massis