niedziela, 26 kwietnia 2015

Butterfly przysiadła nad Odrą



  Nie jestem szczególnie przywiązany do Pucciniego. Jego dzieła nie są dla mnie "kwintesencją opery" jak dla wielu innych entuzjastów gatunku. Ale, co ciekawe, nigdy mi jego twórczość nie wadzi. Potrafią mnie uwieść i wzruszyć Butterfly i Mimi, zelektryzować Tosca, przerazić i poruszyć Turandot...
Tyle, że nie poszukuję tych tytułów w ofercie teatrów operowych, w przepastnych przestrzeniach sieci i na półkach sklepów płytowych. Choć bodaj ostatnie znaczące nagranie "Madamy Butterfly" pokornie nabyłem, a nawet z rozkoszą wysłuchałem gdzie porywającą kreację płytową stworzyła Angela Gheorghiu w towarzystwie Jonasa Kaufmanna.
Na światowych scenach niezrównana pozostaje chińska śpiewaczka Hui He, choć, przyznajmy, nie jest to "czas Butterfly" i nie mamy, choćby na europejskich scenach, wielu znaczących interpretatorek tej pięknej roli. Jeśli mam być szczery to nie kojarzę, poza wspomnianą Chinką i albańską śpiewaczką Ermonelą Jaho, innych nazwisk, choć, oczywiście, pojawiają się na światowych scenach w tej partii mniej lub bardziej znane śpiewaczki.
Do tych mniej znanych z pewnością należy młoda Ilona Krzywicka, która w 2012 roku była uczestniczką  Atelier Lyrique de l’Opéra National de Paris i była finalistką sekcji operowej Konkursu Renaty Tebaldi. Choć kojarzyłem wcześniej nazwisko tej artystki ze stron francuskich portali muzycznych usłyszałem jej śpiew dopiero niedawno - w trakcie jej debiuty w roli Butterfly na scenie Opery na Zamku w Szczecinie, która, mimo sympatycznej nazwy, nie mieści się  w zamkowych wnętrzach (od wielu lat remontowanych) lecz w zastępczej tzw. hali strukturalnej nad brzegiem Odry.


Jestem bardzo wdzięczny szczecińskim przyjaciołom, którzy mnie do tego miasta zaprosili i namówili do odwiedzenia tamtejszej Opery, która, wynosząc z jej strony internetowej, za wiele w gatunku, który reprezentuje nazwa teatru, nie ma do zaoferowania. Jednakże tym razem warto było poświęcić czas. Młoda śpiewaczka okazała się Butterfly niemal perfekcyjną wokalnie i wzruszającą interpretacyjnie. Doprawdy trudno usłyszeć taką mieszankę na scenach bardziej znanych i renomowanych. Krzywicka dysponuje  a u t e n t y cz n y m sopranem lirycznym, dobrze osadzonym i gęstym w brzmieniu o przekonującym "dole" i transparentnej górze skali. By jednak nie było tak idealnie nadmieńmy, że śpiewaczka nie posiada indywidualnego rysu w swoim głosie - jego barwa i timbre są raczej anonimowe i neutralne. To czasem dobrze, bo nie obcujemy tu ze śpiewem narcystycznym lecz podporządkowanym logice, stylowi i ekspresji frazowania. A to było bezbłędne. Przede wszystkim słyszeliśmy Butterfly nieśmiałą, dziewczęcą, świetlistą, a zarazem silną i rozdartą w przejmującym finale.


Myślę, że Ilona Krzywicka powinna zaistnieć w tej roli na innych polskich i zagranicznych scenach.
Miała bardzo dobrego partnera w osobie Pawła Skałuby - Pinkretona namiętnego i żarliwego, brzmieniowo przypominającego Carrerasa. Trzeba też wyróżnić Małgorzatę Kustosik w roli Suzuki.
Orkiestra, którą kiedyś słyszałem w katastrofalnej formie, tym razem, mimo kilku wywrotek w poszczególnych grupach, pod wodzą Vladimira Kiradjieva wywiązała się ze swego zadania całkiem dobrze.
Szczecińska "Butterfly" jest także pierwszą pracą reżyserską w teatrze operowym Pii Partum - absolwentki warszawskiej Akademii Teatralnej, asystentki m.in Jerzego Jarockiego i Mariusza Trelińskiego. Akcję przeniosła do współczesnego Tokio, towarzyszące Cio Cio San gejsze cały czas strzelają fleszami z kieszonkowych aparacików...Wiem, że Japończycy w roli turystów fotografują wszystko i ciągle. Nie sądziłem, że robią to też u siebie :)...
Na obu skrzydłach sceny co jakiś czas lecą projekcje z tętniącej ruchem i światłami tokijskiej autostrady. Owo uwspółcześnienie nie wnosi do interpretacji Pucciniego niczego nowego i interesującego, ale i w niczym utworu nie narusza. W ostatnim akcie reżyserka wprowadziła  alter-ego Butterfly w krótkiej etiudzie baletowej. Przeważnie rażą mnie takie zabiegi, ale tym razem było inaczej - może za sprawą świetnego występu tancerza Jakuba Guta.
Będę od tego wieczoru w Szczecinie śledzić poczynania Ilony Krzywickiej. Zasługuje na ładną karierę międzynarodową.

czwartek, 16 kwietnia 2015

Katowice, kultura i Tenis

 



  PO RAZ TRZECI odbywał się w Katowicach turniej tenisa kobiecego pod auspicjami WTA. Wreszcie udało mi się dotrzeć na Śląsk i zaobserwować imprezę z widowni.
Katowice jako ośrodek bardzo się starają przeformułować swój mediany wizerunek i zredefiniować funkcje miejskie. To stosunkowo młode miasto nie zaoferuje nam błyskotliwych przestrzeni miejskich, zabytków architektury czy spektakularnego życia nocnego. Przynajmniej tak wynika z mojej perspektywy kilkudniowego turysty. Jednakże zaimponowała mi ilość wyłączonych z ruchu stref pieszych i miejsc wypoczynku w środku miejskiego zgiełku.
Przemysł górniczy, choć w przeciwieństwie do stoczniowego na wybrzeżu, nadal dotowany z publicznych pieniędzy nie daje już Katowicom tak pewnego oparcia. Miasto więc chce być teraz "ogrodem" (nie tylko pod względem układu funkcji, ale i przykładania wagi do obszarów relaksu wśród zieleni) co nawet pokazują niektóre rankingi z których wynika, że śląska stolica jest skąpana w zieleni co jakoś zupełnie nie znajduje potwierdzenia podczas spacerów po tym niedużym mieście. Drugim profilem ma być kultura. Kreowana jest nawet "strefa kultury", która bierze początek w "Spodku" i biegnie przez Centrum Kongresowe, nową siedzibę NOSPR po spektakularnie zaprojektowane i zrealizowane Muzeum Śląskie. Szczególnie orkiestra radiowa zarządzana przez  Joannę Wnuk-Nazarową jest błyskotliwym punktem nie tylko na mapie regionu, ale i całej Polski, a rozmachu i atrakcyjności programowej mogą Katowicom pozazdrościć pozostałe instytucje muzyczne z Filharmonią Narodową na czele. Mam tylko wątpliwość czy takie usytuowanie instytucji kultury w wyłączonej "strefie" jest dobrym i nowoczesnym pomysłem. Gdy koncert się kończy i światła gasną całkowicie uchodzi z okolic NOSPR-u życie - zostajemy na pełnej przeciągu betonowej pustyni. Jestem zwolennikiem, by funkcje miasta się ze sobą zazębiały, by teatr czy filharmonia była wbudowana w tkankę miasta, np. ruchliwego i gwarnego śródmieścia. Tak jest choćby w przypadku niedawno zbudowanej Filharmonii Szczecińskiej, która jest częścią starego kwartału...Kulturalne combo (opera, filharmonia, Muzeum Przełomy i Akademia Sztuki) wykreowało się niejako samoistnie, naturalnie i "przy okazji". W Katowicach powstało najpierw na desce kreślarskiej...
Turniej tenisowy z pewnością sympatycznie się prezentował na ekranie telewizora. Bardzo dobrze się odbierało  mecze w przestronnej i wygodnej sali Spodka. Spotkania odbywały się zazwyczaj punktualnie. Na same emocje sportowe, oczywiście, organizatorzy nie mają większego wpływu, bo te zależą od klasy i dyspozycji zawodniczek. Jednakże z pewnością mogliby mieć większy wpływ na komfort widzów zwłaszcza spoza Katowic. Otoczka usług gastronomicznych prezentuje się doprawdy żałośnie przez co goście turniejowi robili istny najazd na pobliską sieciową pizzerię wyraźnie zdezorientowaną i nie przygotowaną na taką inwazję wygłodniałych fanów tenisa. Muszę przyznać, że bardzo mnie zaskoczyła zgrzebność tej strony katowickiej imprezy, bo niższej rangi męski turniej w Szczecinie oferuje - na terenie pięknie usytuowanych kortów ziemnych - porządną restaurację, bary i przyzwoity sklep spożywczy. Na korytarzach Spodka publiczność nie miała nawet gdzie przysiąść. Może dla kogoś  z Państwa to temat drugorzędny, ale wizerunkowo katowicki turniej WTA z pewnością nie zyskuje. Wręcz przeciwnie: robi wrażenie imprezy tymczasowej, która prędzej czy później zniknie z kalendarza...
A sam tenis? Katowicki Spodek jest w tej chwili jedynym miejscem w Polsce gdzie można obejrzeć czołowe zawodniczki świata w akcji. W Europie najbliższa tego typu impreza, choć wyższej rengi, odbywa się w Stuttgarcie.
Oczywiście największą atrakcją dla polskich kibiców był udział Agnieszki Radwańskiej. Sama zawodniczka i jej fani z pewnością wyjechali z Katowic w poczuciu niedosytu. Obrona punktów za ubiegłoroczny półfinał to  poniżej tego, co można oczekiwać po 9 zawodniczce świata, a jeszcze niedawno światowej "Trójce". Forma Agnieszki w tym sezonie nie imponuje. Czy jest to uboczny produkt odbywających się teraz w grze Polki zmian nadzorowanych przez Martinę Navratilovą, czy też Agnieszka doszła w swoim tenisie do ściany - nie tylko sportowej, ale nade wszystko: mentalnej ? Odpowiedzi się mieszczą w sferze spekulacji. Po błyskotliwym, choć bardzo łatwym, bo przeciwniczka psuła większość piłek, meczu ćwierćfinałowym Radwańska w kompromitującym stylu poległa z 23 letnią Camillą Giorgi, której tenis sprowadza się do dwóch elementów: serwisu i returnu. Ale właśnie w tych dwóch aspektach Agnieszka coraz wyraźniej odstaje od ścisłej światowej czołówki. Jednakże przypadek Giorgi pokazuje jeszcze jedną i bardzo dla Polki niekorzystną tendencję. Jeszcze do niedawna z takimi przeciwniczkami jak wspomniana Włoszka  Radwańska wygrywała bez większy problemów. Bo niespójnej ofensywie przeciwstawiała własną regularność w defensywie- wspomaganą przez wrodzone fenomenalne "czucie" piłki, antycypację i dobrą obserwację kortu. Minął rok i  się okazało, że te mylące się bombardierki mylą się dużo mniej. A gra ofensywna połączona z regularnością to dla Agnieszki Radwańskiej mieszanka wybuchowa. Tylko aktywna i kreatywna defensywa z jakiej słynie np. Simona Halep ma tu zastosowanie. Jednakże na to polskiej tenisistki albo ambicjonalnie nie stać, albo wieloletnie nawyki, warunki fizyczne i niezbyt odpowiednia dla generowanie siły uderzenia technika odbić stanowią barierę już, po 20 latach grania, nie do pokonania.
Kameralny turniej w Katowicach ugruntował też coraz wyraźniejsze zjawisko zmiany warty w kobiecym tenisie. Przede wszystkim, jak się wydaje, poziom WTA bardzo się w minionych miesiącach podniósł. Warto to zauważyć zwłaszcza gdy nie czyni się bezsensownych porównań z tenisem męskim. W szerokiej czołówce jest  już wiele zawodniczek grających jak Serena Williams i Maria Szarapowa tylko odrobinę gorzej. Jednak zapewne to już kwestia niezbyt odległej przyszłości gdy te dwie legendarne  gwiazdy zastąpią zawodniczki urodzone po 1990 roku i  młodsze. Oto katowicką imprezę wygrała dziewiętnastoletnia Słowaczka, Anna Schmiedlova, która dobitnie pokazała Agnieszce i jej współpracownikom, że Camilla Giorgi była do pokonania za pomocą odpowiedniego returnu i jeszcze większego przyspieszania gry w kluczowych momentach. Sympatyczna i ambitna Anna wywiozła z Katowic dobre wspomnienia i czek na 43 tysiące dolarów.


Kibiców na trybunach nie było, niestety, przesadnie dużo. O sukcesie frekwencyjnym można było mówić chyba tylko podczas spotkań Agnieszki Radwańskiej i meczu finałowego. Co będzie dalej z szeroką publicznością tenisową w Polsce? Jeszcze dwa lata temu, po półfinale Wimbledonu dla Janowicza i Radwańskiej oraz ćwierćfinale dla Łukasza Kubota komentatorzy pisali na temat "złotej ery polskiego tenisa". Dzisiaj gdy Jerzy Janowicz przeważnie nie jest w stanie przejść pierwszej-drugiej rundy w żadnym turnieju, gdy Agnieszka Radwańska należy do top 10 tylko formalnie z owego złota nie pozostało nic zgoła...