czwartek, 13 czerwca 2019

Sinobrody w lodowym pałacu

 
Filharmonia w Szczecinie


ZAMEK Sinobrodego - jedyna opera Beli Bartoka a zarazem jedno z najwspanialszych dzieł muzyki i teatru XX wieku - jest partyturą niezwykle poręczną dla każdego biura koncertowego, które chce w repertuarze swej instytucji, choćby dla honorów dumu, umieścić jakieś ambitne dzieło operowe.  Brak chóru bardzo ułatwia przedsięwzięcie, zwłaszcza gdy Filharmonia nie dysponuje stałym profesjonalnym zespołem chóralnym. Obsada złożona z dwojga protagonistów, choćby nawet wziętych na rynku muzycznym (a więc drogich) to i tak koszty mniejsze niż estradowe wykonanie "Traviaty" czy "Carmen". I wreszcie kwestia odbioru. "Zamek" Bartoka bywa określany "poematem symfonicznym z głosami wokalnymi" a to wiąże się z kolejnym ułatwieniem dla instytucji muzycznej, która nie jest teatrem: bo immanetnie wpisana jest w tę partyturę statyczność znakomicie się sprawdzająca w formule koncertu symfonicznego czy nagrania płytowego. A zarazem arcydzieło Bartoka to wielki teatr wyobrazni pozostawiający słuchaczowi wyjątkową swobodę interpretacji.
  "Zamek Sinobrodego" rzadko jest, zwłaszcza w Polsce, prezentowany na scenie. Przed laty wystawił go w osobliwym połączeniu z "Jolantą" Czajkowskiego Teatr Wielki-Opera Narodowa w Warszawie. Recenzje spektaku Mariusza Trelińskiego były różne podobnie jak występu niemieckiej mezzosopranistki Nadjii Michael w roli Judyty ("Zamek Sinobrodego"), która na zawsze pozostanie dla mnie wcieleniem wokalnego turpizmu, ale, podobno, jej głosowy performance zjednał sobie także entuzjastów.
  W ostatnich sezonach dzieło o wędrówce kobiety w głąb mroków męskiej duszy pojawiło się w dwóch nowych polskich salach koncertowych. W katowickiej siedzibie NOSPR "Zamek" zaprezentowała słynna Budapeszteńska Orkiestra Festiwalowa pod batutą Ivana Fischera. Nic więc dziwnego, że warstwa instrumentalna mieniła się nieskończonością barw, bo i trzeba podkreślić, że Bartok to bodaj jeden z najwspanialszych kolorystów w historii muzyki zachodniej. Całości dopełniła doświadczona węgierska obsada dwóch ról wokalnych. W 2017 "Zamek Sinobrodego" wykonano we wrocławskim Narodowym Forum Muzyki z udziałem Filharmonii Wrocławskiej pod dyrekcją  Benjamina Shwartza. I ponownie z powodzeniem sięgnięto po węgierską obsadę wokalną. 
  Trzecie podejście koncertowe do Sinobrodego odbyło się niedawno (7 czerwca 2019) w Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie, której budynek bywa określany mianem "lodowego pałacu".  To jeszcze jedna słynna polska sala koncertowa powstała w ostatniej dekadzie przy dużym udziale środków UE. I chyba zarazem najbardziej rozpoznawalna na świecie pod względem architektury choćby z powodu przyznania prestiżowej nagrody Miesa van der Rohe (inną nagrodzoną salą jest  Harpa w Reykijaviku. Koncert szczeciński, jak się wydaje, był wyjątkowy za sprawą niezwykłego wnętrza tamtejszej sali koncertowej, które okazało się jakby naturalną niepokojącą przestrzenią dla historii opowiedzianej w libretcie Beli Balazsa. Książę Sinobrody przywozi swoją nową żonę do mrocznego zamku. Judyta od początku postanawia wprowadzić doń swoje porządki: rząda kluczy do wszystkich zamkniętych drzwi. Mimo, że mąż prosi, by skupiła się tylko na nim i ich bezwarunkowym uczuciu - żona nie chce tajemnic. 
Ta swego rodzaju ludowa przypowieść czy baśń choć ma wiele znamion uniwersalnej niemalże biblijnej paraboli bywa w ostatnich czasach intepretowana z pozycji kobiety w opresyjnym patriarchalnym świecie. Ja więc pozwolę sobie na, mimo wszystko, perspektywę męską. Jeśli odłożymy wszystkie mniej lub bardziej pogłębione interpretacje o podłożu psychoanalitycznym i filozoficznym okaże się, że Balazs i Bartok opowiadają nam niezwykle sugestywną historię kobiety zazdrosnej o każdy skrawek świata swego partnera. - Nic nie będzie miało przede mną tajemnic - przestrzega w pewnym momencie Judyta. A Sinobrody prosi: - O nic nie pytaj. Kochaj mnie. 
 Judyta nie chce bezwarunkowej miłości do mężczyzny, którego nie może przejrzeć na wylot. Czy historia się kończy się zle i krwawo (motyw krwi słyszymy od początku opery i będzie się przewijał wielokrotnie)? To kwestia interpretacji. Judyta odchodzi, rozpływa się w nicości, jest wyobrażeniem nocy - tak czy owak mężczyzna znowu jest sam. 
 Mezzosopran i Bas/Baryton są symbolicznymi wcieleniami Kobiety i Mężczyzny. Kompozytor powierzył partii kobiecej wiele głębokich chropawych tonów sąsiadujących z wysokimi i jasnymi co wyranie stanowi rozpięcie portertu Judyty między tzw. ciepłą kobiecością i siłami destrukcji i autodestrukcji. 
 W przeciwieństwie do Katowic i Wrocława - Szczecin zaangażował do ról dwojga protagonistów nie Węgrów lecz anglosasów. Angielska mezzosopranistka Allison Cook śpiewa repertuar XX wieczny i współczesny od La Scali po Berliner Philharmoniker. Jej lśniący jedwabisty mezzosopran idealnie kształtował emocjonalny diapason Judyty - jakby kolejnej wariacji na temat grzesznej Ewy. Podobnie znakomity się okazał młody Australijczyk Derek Wolton ( m.in Wotan z "Złocie Renu" Wagnera- Deutsche Oper Berlin, Klingsor w "Parsifalu" na festiwalu w Bayreuth, Pandolf w "Kopciuszku" Masseneta na scenie Lyric Opera w Chicago) tworząc środkami wokalnym wizerunek nieprzeniknionego choć nieszczęśliwego właściciela ciemnego i wilgotnego zamku. 

Allison Cook i Derek Welton w koncertowym wykonaniu "Zamku Sinobrodego" Bartoka

 Zaskakująco poprawnie wywiązała się ze swego zadania szczecińska Orkiestra Symfoniczna pod batutą Stefana Asbury (m.in London Sinfonietta, Los Angeles Philharmonic i Auckland Philharmonia). Mimo, że waltornie czasami sprawiały przykre niespodzianki to całość składu potrafił w znacznym stopniu oddać fenomenalną paletę orkiestrowych barw zaprojektowanych przez kompozytora. 

Bela Bartok - "Zamek Sinobrodego". Filharmonia w Szczecinie, 7 czerwca 2019 r.