czwartek, 31 grudnia 2015

Opera wchodzi w Nowy Rok

Patrizia Ciofi żegna się ze swoją popisową rolą Violetty

 Zadziwiająca mobilność gatunku operowego jeśli idzie o adoptowanie się do nowych technologii teatralnych, kanałów przekazu audiowizualnego i szeroko pojętych nowinek technicznych jest fascynująca, ale i wydaje się konstatacją oczywistą by nie powiedzieć: banalną.
To jeszcze profesorostwo Łętowscy w swych sympatycznych książkach sprzed lat, gdy jeszcze melomanom się nie śniło, że będą na drugim krańcu świata współuczestniczyć w premierach mediolańskiej La Scali czy nowojorskiej MET, wyrażali podziw dla elastyczności tej "przedwczorajszej sztuki we wczorajszym teatrze" a jako przykład przywoływali wznowienia starych nagrań na CD czy liczne ekranizacje bądź transmisje tv z pamiętną i legendarną już transmisją telewizyjną "na żywo" Toski z Rzymu w oryginalnych miejscach libretta i w rzeczywistym czasie. Z dzeciństwa/wczesnej młodości pamiętam jak redaktor Piotr Kamiński, niczym dziecko, zachwycał się w swoich relacjach radiowych  pierwszą "Toscą" z Callas przeniesioną na małe srebrne krążki.
Jednakże czas opery, jak się okazuje, pędzi z prędkością światła. Niczym po zmrużnieu oczu jesteśmy w epoce gdy ta wiecznie "przestarzała" sztuka, "nie mająca nic do zaproponowania młodym" (z jakiegoś przedziwnego powodu wielu blogerów operowych na świecie i w Polsce to ludzie młodzi, często jeszcze studenci) wchodzi wciąż w nowe  buty. Wiele teatrów - nie tylko wiodących - transmistuje i retransmituje swoje przedstawienia do kin (zainteresowanie nieustannie ogromne), wciąż pojawiają się platformy internetowe ofcjalnie transmitujące spektakle w formie streamu, co więcej archiwizują te realizacje i widz w każdymi miejscu świata, mający dostęp do Internetu, może sięgnąć po najnowszą "Traviatę" z Barcelony, "Aidę" z Turynu czy "Straszny dwór" z Warszawy.
Mało tego. Kolejne teatry prezentują spektakle bezpośrednio na swoich stronach internetowych jak Wiener Staatsoper (płatnie) lub Bayerische Staatsoper (bezpłatnie). Nie jestem w stanie przywołać innej sztuki przedstawiającej, która by tak pełnymi garściami czerpała z bieżących osiągnięć technologicznych i medialnych.
Rok 2015 był też ważny dla szeroko pojętej opery polskiej. Choć wcale nie jest tak słodko jak mogłoby się wydawać. Pozostawmy na razie na boku Operę Narodową, której roczny budżet przekracza środki jakimi dysponują pozostałe polskie teatry operowe razem wzięte.
Dyrekcje polskich teatrów nie mają w dalszym ciągu dostępu do zachodniego rynku pracy - środki jakimi dysponują nasze sceny są całkowicie nie kompatybilne ze standardami finansowymi w jakich pracują reżyserzy, dyrygenci czy śpiewacy nawet średniego i wysokiego szczebla, ale wcale nie pierwszoplanowe gwiazdy wciąż nieosiągalne (lub niezwykle rzadko) także dla Opery Narodowej.
Dlatego sceny poza Warszawą, ale usytuowane w najważniejszych polskich metropoliach jak Kraków czy Wrocław, wciąż nie mogą sobie pozwolić na taki zestaw realizatorów i wykonawców jak np. Lyon, Marsylia, Hamburg czy Kolonia. Nasi organizatorzy życia muzycznego i operowego sięgają więc często po formułę festiwalu gdzie sponsorów, środki unijne czy ministerialne można pozyskać łatwiej. Codzienność operowa prezentuje się jednak nieco gorzej gdy festiwal się kończy a recenzenci się rozjeżdżają.
Bolączki sztuki operowej w Polsce można, trochę jak w soczewce, zaobserwować na przykładzie najmniejszego, pod względem powierzchniowym i budżetowym, teatru operowego w Polsce, czyli Opery na Zamku w Szczecinie.  Po siedmiu latach remontu, pełnego problemów finansowych i terminowych, teatr uzyskał całkowicie przebudowaną siedzibę w renesansowym Zamku Książąt Pomorskich. Dzięki funduszom unijnym i środkom własnym powstał nowy-stary teatr za ponad 70 milionów złotych a dyrekcja zapewnia, że jest to najnowocześniejsza przestrzeń operowa w tej części Europy (560 foteli w dużej sali, 100 foteli w sali kameralnej). Budżet ze środków publicznych to jakieś 11 milionów w ciągu roku - zostaje, jak utrzymuje dyrekcja, niespełna dwa miliony na samą działalność artystyczną. Opera na Zamku ratuje się jak może sięgając po środki ministerialne, które najłatwiej dostać na różnego rodzaju projekty edukacyjne, zamówienia kompozytorskie adresowane do dziecięcej widowni itp. Szczecińskiej Operze udało się też przekonać Towarzystwo Brittena w Wielkiej Brytanii do częściowego (?) sfinansowania pierwszej polskiej wersji scenicznej "Obrotu śruby" (mniej więcej w tym samym czasie pokazywanej w berlińskiej Staatsoper). Z jednej strony chwalimy taką samodzielną aktywność w pozyskiwaniu środków, z drugiej smutne, że codzienna działalność repertuarowa o własnych siłach jest dla teatru dużym problemem.
By przejść do weselszych aspektów podkreślmy spektakularny sukces "Króla Rogera" w ROH z Mariuszem Kwietniem w roli tytułowej.  Nawiasem mówiąc o występ naszego czołowego barytona, jak utrzymuje dyrektor, zabiega wspomniana Opera na Zamku. Artysta zaproponował najbliższy wolny termin w 2017 roku.
Rola roku 2015: Roger w interpretacji Mariusza Kwietnia

Duży osobisty sukces- podczas debiutu w paryskiej Opera Bastille- odniosła Aleksandra Kurzak, która u boku małżonka Roberta Alagni, wystąpiła w serii przedstawień "Napoju miłosnego". Piszący te słowa był świadkiem jednego z przedstawień w którym pani Aleksandra odniosła spektakularny sukces podczas solowego wyjścia przed kurtynę. I nie odniosłem wrażenia, jak jeden z profesjonalnych polskich recenzentów w jednym z wysokonakładowych dzienników, że była w ceniu Alagni. Na "moim" spektaklu zebrała pełnię zasłużonych splendorów a jej rola stała pod względem wokalnym, a zwłaszcza aktorskim na bardzo wysokim poziomie. Brawo.
Trzeba też odnotować udany debiut Kurzak w roli Marii Stuart z opery Donizettiego po sąsiedzku, na scenie paryskiego TCE. Wprawdzie niektóre recenzje w zaskakujący sposób eksponowały występ niezbyt dobrej włoskiej śpiewaczki Carmen Giannastassio, ale i nie brakowało opinii bardzo komplementujących polską sopranistkę.
Nasz eksportowy tenor Piotr Beczała utrzymuje wciąż wysoką pozycję nawet jeśli jego niektóre występy mogą budzić wątpliwości. Jego świetną płytę z muzyką francuską "The French Collection" z pewnością należy uznać za jedną z najlepszych w 2015 roku. Podobnie jak krążek z muzyką francuską podpisany przez jego amerykańskiego kolegę Bryan'a Hymel'a - "French Opera Arias".
Ładnie się rozwija kariera Artura Rucińskiego - cenionego w bel canto, operach Verdiego i, oczywiście, repertuarze słowiańskim.
Coraz większe grono, na razie w kraju, admiratorów ma młody polski kontratenor Kacper Szelążek, który 15 marca 2015 wystąpił w nowej Filharmonii Szczecińskiej w koncercie-spektaklu "Baroque Living Room"  
http://filharmonia.szczecin.pl/wydarzenia/152-Baroque_Living_Room

Przedsięwzięcie zamówione przez Filharmonię Szczecińską zostało, z dużym powodzeniem, powtórzone w Filharmonii Narodowej.
Jeśli idzie o młodych polskich śpiewaków duże nadzieje wiążę z Iloną Krzywicką (Butterfly w Szczecinie, Musetta w Krakowie) http://www.gemsetaria.blogspot.com/2015/04/butterfly-przysiada-nad-odra.html  oraz Anną Jeruć, odnoszącą sukcesy w Wielkiej Brytanii (entuzjastycznie przyjęta przez krytyków "Traviata"), ale też, podobno, świetną Matyldą w warszawskim "Wilhelmie Tellu" Rossiniego. Podoba mi się też młody paryżanin Michał Partyka, który bardzo dobrze wypadł ostatnio w "Pieśniach wędrownego czeladnika" Mahlera pod batutą Leopolda Hagera na estradzie Filharmonii w Szczecinie.
Anna Jeruć

Jedna z największych interpretatorek Violetty Valery w naszych czasach - Patrizia Ciofi - podobno żegna się z tą rolą, którą na przełomie grudnia i stycznia prezentuje na scenie Opery w Strasbourgu. Szkoda. Będę bardzo tęsknił z jej przejmującą kreacją, która w każdej produkcji (Carsen w Wenecji, Friedrich w Berlinie, Pelly w Turynie, McVicar w Genewie i Barcelonie czy Cavani w mediolańskiej Scali) była inna, ale zawsze bardzo intensywna. Pojawiły się nowe bardzo obiecujące, a często już znakomite Violetty: Olga Peretyatko, Venera Gimadieva czy Sonia Jonczewa.
Anna Netrebko po latach poszukiwań odnalazła chyba swoją właściwą "tessiturę" jeśli idzie o adekwatność warunków wokalnych do wyborów repertuarowych. Zawsze mi się wydawało, że jej świat to wczesny i środkowy Verdi i pozycje z ojczystego repertuaru śpiewaczki. Jej sukcesy jako w "Giovanna D'Arco",  w"Trubadurze", Jolancie" czy "Eugeniuszu Onieginie" to potwierdzają. A przed aktualną "Primadonną assoluta" zapewne nowe przestrzenie - Wagner, może Salome R. Straussa...
Jednym z odkryć mijającego roku był dla mnie kanadyjski baryton Eienne Dupuis, którego podziwiałem jako Rodriga w "Don Carlosie" Verdiego u boku Rolando Villazona  
Cieszę się, że kolejne doniesienia z różnych teatrów potwierdzają, że to jeden z przyszłych (a może już aktualnych?) wybitnych barytonów z "klanu Verdiego". http://gemsetaria.blogspot.com/2015/05/don-rolando.html
Świat nie zapomina o Giacomo Meyerbeerze, któremu rodzinne miasto - Berlin - oddaje cześć wprowadzając cykl prezentujący jego najbardziej błyskotliwe dzieła. Po koncertowej wersji "Dinorah" ze spektakularną Patrizią Ciofi i Etiennem Dupuis http://www.gemsetaria.blogspot.com/2014/10/ciofi-w-pogoni-za-cieniem-dinorah-w.html
przyszła w tym roku sceniczna wersja "Vasco D'Gama" z Robertem Alagną http://www.gemsetaria.blogspot.com/2015/11/vasco-w-berlinie.html
Był to na pewno efektowny rok na międzynarodowej scenie operowej. Cieszy debiut Opery Narodowej na "The Opera Platform" i to w jednym z nielicznych udanych przejawów naszego repertuaru operowego - "Strasznym dworze" St. Moniuszki. Szkoda tylko, że samo wykonanie nie było zbyt przekonujące pod względem muzycznym i wokalnym a przesadna pompa i wstępy Waldemara Dąbrowskiego stworzyły wokół całego przedsięwzięcia otoczkę prowincjonalizmu. Niepotrzebnie, bo nasz teatr ma wszelkie dane ku temu, żeby spokojnie na co dzień rywalizować z innymi europejskimi scenami. Wystarczy tylko, żeby częściej sięgał po takie narodowe zasoby jak Mariusz Kwiecień, Aleksandra Kurzak, Piotr Beczała Ewa Podleś, Mariusz Treliński, Krzysztof Warlikowski, Natalia Babińska, Ewa Strusińska, Łukasz Borowicz i wielu wielu innych. Niemal jednogłośne uznanie polskich krytyków zdobyła światowa prapremiera "Czarodziejskiej góry" Pawła Mykietyna na festiwalu Malta w Poznaniu.
Szczególnie zapadły mi w pamięć trzy kreacje w minionym sezonie: Małgorzata w wykonaniu Krassimiry Stojanowej w udanej realizacji Fausta http://www.gemsetaria.blogspot.com/2015/07/faust-w-berlinie-czyli-zgubne-potyczki.html 
fantastyczna Anna Bonitatibus (bardzo się cieszę, że wkrótce usłyszę ją w Warszawie! ) we "Włoszce w Algierze" i charyzmatyczna  Evelyn Herlitzius w "Lady Makbet Mceńskiego Powiatu" http://www.gemsetaria.blogspot.com/2015/02/a-swiat-sie-smieje.html
Rok 2016 w polskiej i europejskiej rzeczywistości na zapowiada się szczególnie optymistycznie. Miejmy nadzieję, że wytchnienie przyniesie nam jeszcze lepszy od poprzedniego sezon operowy.
Szczęśliwego Nowego! Bądzmy razem.











środa, 30 grudnia 2015

Cyrk tenisowy zaczyna się kręcić...


...ale zanim to nastąpi skreślmy słów kilka na temat mijającego roku. Tenis to taka specyficzna dziedzina sportu w której sezon trwa blisko dziesięć miesięcy. Nie ma tu startów sezonowych (jak np. w narciarstwie biegowym czy skokach), nie buduje się wszystkiego wokół np. medalu olimpijskiego czy mistrzostw świata. Tenisista niczym aktor gra cały sezon, musi utrzymywać dobrą formę przez okrągły rok a i tak się mówi, że jest tak dobry jak jego ostatni występ (start).
Sezon tenisowy wyznaczają przede wszystkim cztery turnieje wielkoszlemowe (najważniejsze wydarzenia w świecie tenisowym pod względem sportowym i finansowym) - Australian Opern w Melbourne (druga połowa stycznia), Roland Garros (tzw. French Open) odbywający się na przełomie maja i czerwca w Paryżu, londyński Wimbledon (niepisany najważniejszy turniej tenisowy sezonu, zielona mekka mistrzów i zawodników marzących o wielkiej karierze)  i kończący serię Wielkich Szlemów - US Open w Nowym Jorku (przełom sierpnia i września).
Poniżej szlemów jest cykl zawodów wysokiej, średniej i niskiej rangi - u mężczyzn w ramach ATP (organizacja męskiego tenisa), u kobiet WTA. W obu Tourach szczególne miejsce mają zamykające sezon tzw. mistrzostwa świata. Biorą w nich udział najlepsi zawodnicy sezonu, o najwyższych miejscach rankingowych i rozgrywający kolejne mecze tylko w swoim elitarnym gronie.
Sezon kobiecy podsumowała w tym roku pazdzienikowa impreza w Singapurze. Dla nas szczególna, bo, po raz pierwszy w historii, wygrała ją Polka - Agnieszka Radwańska.
Nic nie wskazywało na to, że rok 2015 będzie dla krakowianki udany. Występy Agnieszki w pierwszej połowie roku były, delikatnie mówiąc, słabe. Mimo współpracy ze słynną Martiną Navratilovą i zapewnień współpracowników Radwańskiej o wielkich ambicjach, planach i wyciskaniu ostatnich potów na treningach - wyniki na kortach były mierne. Radwańska po raz pierwszy od 2011 roku wypadła z pierwszej dziesiątki rankingu. Jej fani byli zdezorientowani - czy ich ulubienica definitywnie wybrała karierę szczęśliwej narzeczonej swego sparingpartnera i komentatora telewizyjnego - Dawida Celta? Czy z miejsca na wielkie ambicje sportowe nie zostało nic zgoła? Przeciwnicy tryumfalnie obwieszczali to o czym zawsze mówili: brak ambicji i brak profesjonalnego, na światowym poziomie, zaplecza treningowego.
Radwańska jednak nie raz okazywała się zawodniczką nieprzewidywalną i zaskakującą - dokładnie taka jak wyjątkową wydaje się jej gra pełna niepowtarzalnych "zagrań miesiąca" czy "zagrań roku". Agnieszka się odrodziła na swojej ulubionej trawie - odniosła jeden z dużych sukcesów 2015 roku, czyli półfinał Wimbledonu. Ten poziom londyńskiego turnieju osiągnęła już po raz trzeci. Drugi w karierze wimbledoński finał był w zasięgu kilku kluczowych piłek. Niestety Polka nie poradziła sobie z fenomenalnie szybką i silną grą sensacyjnej Garbine Muguruzą. 22 letnią Hiszpankę trzeba uznać za sensację damskich rozgrywek w 2015 roku. To niewątpliwie wschodząca wielka gwiazda tenisa a kto wie może przyszła liderka rankingu?
Ostatecznie Aga Radwańska, po wygraniu WTA Finals w Szanghaju, zakończyła sezon jako piąta tenisistka świata. Komentatorzy zaczynają znów spekulować wokół ewentualnego wygrania przez Radwańską w 2016 turnieju wielkoszlemowego i zdobyciu przez Polkę medalu olimpijskiego w Rio de Janeiro. Jedno wiadomo, że nic nie wiadomo. W odniesieniu do Agnieszki prognozowanie to jak wróżenie z fusów.
Ale czy to nie jest specyfiką sportu? Jego nieprzewidywalność, magia, adrenalina i zaskoczenie?
W wymiarze światowym tenis miał w mijającym roku dwoje wielkich bohaterów, którzy już na stałe weszli do historii dyscypliny.
Serena Williams stanęła przed szansą zdobycia w 2015 roku kalendarzowego Wielkiego Szlema (wygranie czterech turniejów wielkoszlemowych jednego roku) a tym samym wyrównania wyniku niedoścignionej Niemki Steffi Graf. Serena przeszła jak tornado przez Australian Open, Roland Garros i Wimbledon. I gdy miała już postawić kropkę nad i w Nowym Jorku coś fenomenalną Amerykankę zatrzymało? Co lub kto? Na pewno nie Włoszka Roberta Vinci - zawodniczka ciekawa, utalentowana, ale której kariery i osiągnięć żadną miarą nie sposób porównywać do Williams - posiadaczki dwudziestu pucharów Wielkiego Szlema, zajmującej fotel liderki nieprzerwanie od 150 tygodni, słowem: Królowa Jest Tylko Jedna.
Serena Williams po pracy...

Williams przegrała półfinał US Open przede wszystkim sama ze sobą. Nie wytrzymała ogromnej presji jaką nałożyło na nią otoczenie i ona sama. Na nic się zdał nadprzyrodzony talent, bezprzykładne doświadczenie i żelazna psychika. Serena Williams została w Nowym Jorku upokorzona przez drugorzędną przeciwniczkę i tym samym otworzyła drogą do wygrania pierwszego i ostatniego turnieju Wielkiego Szlema ponad trzydziestoletniej Fabii Penettcie, która po wzniesieniu pucharu ogłosiła zakończenie kariery.
Męskim herosem 2015 roku był, rzecz jasna, 27 letni Serb Novak Djoković. Podobnie jak Serenie - Novakowi (popularnemu: Nole) nie udało się wejść na wszystkie szlemowe szczyty sezonu. Wygrał W Australii, Londynie i Nowym Jorku, ale Paryż ponownie okazał się dla niego nie do zdobycia.
Djoković wciąż czeka na pierwszy w karierze sukces w stolicy Francji. Tym razem w finale musiał uznać wyższość niebywałego Stana Wawrinki, który z zawodnika drugiego planu, na naszych oczach w ostatnich dwu latach przeobraził się w mistrza, który pod koniec kariery (ma 30 lat) dysponuje dwoma tytułami Wielkiego Szlema (Australian Open w 2014 i Roland Garros w 2015). I zapewne nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Największym przegranym sezonu wydaje się być szwajcarski Maestro - Roger Federer. Fenomenalny, blisko 35 letni, zawodnik gra wciąż jak młody bóg, regularnie osiąga finały wielkoszlemowe, zdobywa tytuły dużych turniejów, ale mimo ogromnej mobilizacji i determinacji oraz współpracy z legendarnym Szwedem Stefanem Edbergiem - Federerowi nie udaje się od 2012 roku wygrać turnieju wielkoszlemowego. Byłby to jego osiemnasty tytuł choć nie brakuje znawców zapewniających, że Szwajcar nie jest już w stanie wygrać takiego turnieju.
Roger Federer z rodziną
Drugim przegranym jest z pewnością Rafael Nadal - hiszpański "Król mączki" nie wygrał w tym roku swego ukochanego Roland Garros gdzie tryumfował aż dziewięciokrotnie! Pojedyncze lepsze występy nie niwelują wrażenia, że mamy do czynienia z tenisistą wyeksploatowanym i zmęczonym. Rok 2016 będzie więc chyba szczególnie ważny dla Rafy i jego fanów - czy uda mu się przezwyciężyć kryzys i wejść na dawny niebotyczny poziom gry, zwłaszcza na nawierzchni ziemnej?
Miniony sezon był też stopniową odbudową tenisowej reputacji mistrza Wimbledonu i US Open oraz posiadacza olimpijskiego złota - Brytyjczyka Andy Murray'a.  Po raz pierwszy w historii tenisista podjął współpracę z trenerem-kobietą! Ironicznych docinków i szowinistycznego śmiechu nie było końca gdy Andy ogłosił współpracę z byłą francuską tenisistką Amelie Mauresmo. Mimo, że Murray nie zdobył trzeciego tytułu wielkoszlemowego w karierze to współpracę z Mauresmo postawiłbym nawet wyżej niż dwuletnie trenowanie Szkota przez Ivana Lendla. To właśnie pod orkiem Francuzki Murray osiągnął niesamowitą szybkość na korcie i ogromną wytrzymałość fizyczną - dwa kluczowe aspekty w jego defensywnym stylu gry. Zabrakło jednak w pewnym momentach sezonu szczęścia i konsekwencji. Może gdyby Mauresmo pozostała przy nim do końcu sezonu sukcesy byłby jeszcze większe? Amelie musiała jednak zrezygnować z powodu zaawansowanej ciąży. Niemniej warto podkreślić, że po okresie głębokiego kryzysu i braku dobrych wyników Andy Murray w 2015 roku wygrał prestiżowy turniej na nawierzchni ziemnej w Madrycie, osiągnął półfinał w wielkoszlemowym French Open i na Wimbledonie, wygrał turniej w Montrealu po pokonaniu w mistrzowskim stylu lidera rankingu Novaka Djokovića.
Obok wielkich mistrzów, żywych legend, zawodników utytułowanych zmagających się z mniejszymi lub większymi problemami mieliśmy tzw. plankton tenisowy i zawodników, którzy wciąż obiecują wielkie osiągnięcia.
O ile 24 letnia Rumunka Simona Halep ani nas nie rozczarowała ani nie zachwyciła (stabilna gra, dobre wyniki, utrzymywanie się w ścisłej czołówce) o tyle Japończyk Kei Nishikori, finalista US Open z 2014 roku, zawodzi pokładane w nim nadzieje. Mam wrażenie, że problem tkwi w błędach treningu fizycznego, tzw. ogólnorozwojówce. Niesamowitej prędkości gry Japończyka nie dorównuje najwyraźniej jego technika i wytrzymałość co powoduje ciągłe problemy zdrowotne gracza. W najlepszym przypadku: spadek parametrów w motoryce, prędkości i wytrzymałości w kluczowych meczach. Szkoda.
Nadzieje na 2016 dotyczą przede wszystkim polskiego tenisa. Chciałoby się większej i systematycznej opieki państwa nad tą dyscypliną sportu. Dodajmy: dyscypliną globalną, w której sukcesy są ogromną światową promocją kraju. Czy Jerzy Janowicz zdobędzie się jeszcze, mimo, że ma już 25 lat i żadnego sukcesu turniejowego na koncie, na zryw i wejdzie na poziom adekwatny do jego talentu? Czy Agnieszka Radwańska, śladem np. Amelie Mauresmo, po wygraniu WTA Finals dorzuci do swej puli co najmniej dwa turnieje wielkoszlemowe? Chciałoby się.
Jedno jest pewne: rok 2016 w tenisie będzie ekscytujący.

czwartek, 24 grudnia 2015

Operowo i tenisowo


Wszystkim Czytelnikom - przypadkowym lub, być może, regularnym - żeby ten czas spędzili jak lubią, gdzie lubią i z kim lubią. Fantastycznej muzyki i fantastycznego, zwłaszcza w wykonaniu Polaków, tenisa.
Postaram się w przyszłym roku pisać regularniej i, w miarę możliwości, ciekawiej. Zapraszam.
(Wkrótce podsumujemy rok 2015 w operze i tenisie).