wtorek, 11 września 2018

Cudzoziemcy w raju mężczyzn



Polscy tenisiści-Mariusz Frystenberg i Agnieszka Radwańska


TYTUŁ to trawestacja słynnej piosenki Kasi Nosowskiej "Cudzoziemka w raju kobiet" gdzie Kaśka śpiewa m.in "Zbyt szczecińska dla Warszawy, zbyt warszawska dla Szczecina/Zbyt mądra dla głupich, zbyt głupia dla mądrych/Zgadnij gdzie to mam, no gdzie?" itd. Nie wiem czy tytuł będzie przylegał do całości wpisu, ale zobaczymy.
 Miałem nie pisać o przedziwnych finale kobiet podczas zakończonego niedawno US Open w Nowym Jorku. Potem pomyślałem: dawno nie było tu o tenisie więc odnotuję pokrótce, że wygrała 20 letnia japońska Amerykanka (albo odwrotnie) Naomi Osaka a przegrała wielka mistrzyni na którą wszyscy stawiali - Serena Williams. Przegrała jednak w fatalnym stylu łamiąc w furii rakietę i kłócąc się z sędzią meczu i jego przełożonymi, o to, że, jej zdaniem, niesłusznie odebrano jej punkt za niedozwolony tzw. coaching ze strony jej trenera zasiadającego na widowni. Potem Williams ukarano jeszcze dotkliwiej: za obrażanie sędziego ("Ty złodzieju! Ukradłeś mi mecz!") straciła cały gem, który automatycznie przyznano przeciwniczce. Serena grała, płakała, wygrażała, ale przede wszystkim zrelatywizowała radość triumfu przeciwniczce, która odbierała puchar ze łzami i niekoniecznie były to łzy szczęścia. Na widowni rozlegało się buczenie na znak solidarności z Sereną Williams zaś amerykańska telewizja ESPN posunęła się, podobno, jeszcze bardziej sugerując, że reprezentująca Japonię Naomi Osaka zepsuła Amerykanom święto.
 Komentarze po meczu były dość jednoznacznie: sędzia zachował się bez zarzutu zaś słynna tenisistka nie stanęła na wysokości zadania nie tylko jako sportsmenka, ale przede wszystkim jako ambasadorka białego sportu na świecie. Sugerowano wręcz, że najwyrazniej Williams nie zna przepisów na korcie. Nazajutrz zaczęto sprawę bardziej niuansować: że sędzia nie wykazał empatii.
  Byłem początkowo jednoznacznie negatywnie nastawiony wobec zachowania Sereny. Jednakże po paru dniach nabrałem wątpliwości. Nie tyle co samej sytuacji, bo tu nie ma dyskusji: zawodniczka złamała przepisy i dobre obyczaje na korcie za co została słusznie ukarana. Moje wątpliwości dotyczą jednak szerszego zjawiska jakie obserwujemy na międzynarodowej scenie tenisowej, a, być może, dotyczy to całego sportu zawodowego.
  Kilka informacji dla, być może, mniej wtajemniczonych. 37 letnia Serena Williams to afroamerykańska tenisistka coraz powszechniej uznawana za najwybitniejszą zawodniczkę w historii dyscypliny. Wygrała ponad dwadzieścia turniejów wielkoszlemowych (tenisowy odpowiednik, pod względem rangi, Olimpiady lub piłkarskiego Mundialu), ma na koncie medale olimpijskie i mistrzostwa na mniejszych turniejach. Serena była w przeszłości ofiarą mowy nienawiści na tle rasistowskim. Jej siostra Venus też jest utytułowaną tenisistką. Obie zrobiły ogromnie dużo w USA na rzecz godności osób kolorowych i równości kobiet. Po niedawnym incydencie w Nowym Jorku Serena zarzuciła organizatorom turnieju męski szowinizm. Jej wypowiedz przyjąłem, przyznaje, z rozbawieniem i zażenowaniem, bo wydała mi się kolejną żałosną próbą usprawiedliwienia złego zachowania podczas finału US Open.
 Jednakże im więcej o tej sytuacji myślę - tym bardziej zaczynam współczuć Serenie Williams i w pewnym sensie odczuwać z nią solidarność. Trochę jak tytułowy cudzoziemiec w raju mężczyzn.
Bo sport ciągle w masowej wyobrazni i przekonaniu jest domeną i sprawą męską. Kulminacją takiego stanu rzeczy jest, oczywiście, piłka nożna, która jest przede wszystkim męskim świętem i męską rozrywką. Sam się często zastanawiam czy te wszystkie np. dziennikarki zapewniające o swoim zamiłowaniu do piłki nożnej są rzeczywiście organicznymi kibickami czy po prostu kobietami wspierającymi w kibicowaniu swoich rozpalonych partnerów? Czy gdyby rządziły polskimi miastami w większym wymiarze kobiety - mielibyśmy więcej niezbędnych żłobków i przedszkoli a mniej pustych i generujących ogromne koszty stadionów piłkarskich? Mielibyśmy mniej "Orlików" służących przede wszystkim rozrywce chłopców a więcej miejsc do gimnastyki i rekreacji?
Od zmian politycznych poważniejsze są jednak bariery mentalne. Komentatorzy sportowi (w tym tenisowi) uwielbiają wprost lub w bardziej zawoalowany sposób podkreślać bezwzględną wyższość sportu uprawianego przez mężczyzn. Pół biedy gdy mieści się to w granicach poglądu. Gorzej gdy przekłada się to na seksistowskie wynurzenia i szowinistyczne puszczanie oka co tak uwielbiają na przykład polscy komentatorzy sportowi, zwłaszcza starszego pokolenia. Każdy więc kto ogląda transmisje turniejów tenisowych w polskich telewizjach często słyszy protekcjonalne i prześmiewcze wynurzenia na temat "damskiego tenisa".
Wzmacniany jest więc przekaz, że prawdziwy sport jest o facetach i dla facetów. Opinię mężczyzn nastawionych bardziej feministycznie i równościowo odbierane są w tym towarzystwie z pewnością..."cudzoziemsko".
Ostatnio w świecie tenisowym wybuchł skandal związany z tym, że znana francuska tenisistka Alize Cornet w przerwie pomiędzy setami szybciutko zmieniła koszulę objawiając publiczności biustonosz. Wydarzyło się na jednym z wczesnych etapów US Open. ITF - organizacja zarządzająca turniejami Wielkiego Szlema - postanowiła Francuzkę ukarać upomnieniem. Odezwały się na szczęście głosy protestu. Przypomniano, że mężczyzni bez problemu paradują po korcie z nagimi i spoconymi torsami co nie dla wszystkich musi być szczególnie estetyczne a jednak panowie nie dostają za to kar i upomnień. Za Cornet stanęła murem WTA, czyli organizacja dbająca o interesy medialne, finansowe i organizacyjne tenisa kobiecego. Mamy więc kolejną odsłonę męsko-szowinistycznego spektaklu we współczesnym tenisie.
Równi i równiejsi na korcie: z lewej strony Alize Cornet zmienia koszulkę (upomnienie), z prawej czołowy tenisista Novak Djoković, którego nagi tors znają chyba wszyscy miłośnicy tenisa

I tu wracamy do Sereny Williams. Powtórzmy: jej zachowanie było naganne a postawa sędziego zgodna z obowiązującymi aktualnie procedurami. Amerykańska zawodniczka (a podchwyciła to część komentatorów) jednak postawiła publicznie pytanie - czy mężczyzna w tej sytuacji zostałby potraktowany przez sędziego równie bezwzględnie? W tym miejscu warto sobie przypomnieć jak często niezgodnego z przepisami coachingu dopuszcza się trenujący Rafaela Nadala jego wujek Tony? Nie przypominam sobie by za to Nadal został kiedykolwiek ukarany.
  Myślę, że dyskusja zainspirowana wpadką Sereny Williams będzie trwać. I choć sama zawodniczka zachowywała się podczas finału US Open niesportowo to jednak jej przypadek karze się zastanowić nad obowiązującymi na tenisowych kortach przepisami i zwyczajami. Nic bowiem nie zmieni faktów: Williams jest jedną z największych sportsmenek w historii, jest czarnoskórą zawodniczką, którą spotykały z tego powodu przykrości, jest kobietą całym swoim życiem upominającą się o równe traktowanie i jest wreszcie matką, która po urodzeniu dziecka wróciła do rywalizacji sportowej na najwyższym poziomie. To wszystko działa na wyobraznię i już środowiska równościowe w wielu krajach wzięły ją sobie na sztandary. I słusznie. Bo walka o prawa kobiet w tenisie to swoiste laboratorium "stop dyskryminacji".

Wielka diva tenisa-Serena Williams

 
 

czwartek, 6 września 2018

W paszczy Rossiniego (2) - Adina




 Mały Teatro Rossiniego (na około 800 miejsc, ale kto chce może dokładnie sprawdzić) pamięta ponoć rodziców kompozytora, którzy tu  często bywali. Teatr jest usytuowany  w sercu starej części Pesaro. Tutaj znajduje się zresztą na czas festiwalu jego recepcja gdzie się odbiera bilety, zaproszenia i wszelkie inne materiały dotyczące Rossini Opera Festival. Wszystko wygląda tak skromnie, wręcz zgrzebnie, że aż może zaskoczyć kogoś kto pierwszy raz przyjeżdża na ten jeden z najważniejszych na świecie letnich festiwali operowych.
 Niestety, w Teatro Rossini odbywa się stosunkowo mało festiwalowych wydarzeń. Króciutka (nieco ponad godzinę) farsa "Adina" znalazła właśnie przystań w tym teatrze. I dobrze, bo naprawdę trudno sobie wyobrazić ten przeuroczy zapomniany drobiazg w wielkiej Adriatic Arenie.
  Dziwny i zapomniany utwór. Całkowicie marginalny w twórczości Rossiniego. Powstał w 1818 roku w Bolonii i Pesaro na zamówienie...prefekta policji w Lizbonie. Jeszcze dziwniejszy jest fakt, że prawykonanie odbyło się osiem lat w pózniej w Teatro San Carlo w Neapolu i pod nieobecność kompozytora. Utworek jednak był na tyle mały, że zaproponowano coś w rodzaju składanki: obok "Adiny" wystawiono II akt "Semiramidy" i jakiś balet. To jednak jeszcze nie pełny katalog karkołomnych atrakcji związanych z "Adiną". Bo trzeba Państwu wiedzieć, że Rossini jest autorem tylko części partytury. Reszta to fragmenty, w myśl zasady w dobrym gospodarstwie nic się nie marnuje,  jego innej opery "Sigismondo" oraz praca zaufanego współpracownika. Nad librettem też się pochylali przeróżni autorzy z Felice Romanim na czele. Dość powiedzieć, że mamy wprost nawiązanie do klasycznych intryg "orientalnych" spod znaku Glucka, Haydna, ale chyba przede wszystkim Mozartowskiego "Uprowadzenia z seraju". 
  Tytułowa Adina (sopran) jest niewolnicą w Bagdadzie. Wzdycha do niej miejscowy dyktator Kalif (baryton), któremu piękna dziewczyna przywodzi na myśl...dawną miłość z którą najprawdopodobniej miał dziecko. Adina jednak kocha Selima (tenor) co do którego śmierci żywi przekonanie. Jest więc skłonna oddać rękę Kalifowi gdy się okazuje, że Selim przybył do Bagdadu we własnej osobie! I co więcej: chce odzyskać ukochaną i przeprowadzić z nią ucieczkę. Ten fakt i te plany odkrywa dyktator i pospiesznie wtrąca Selima do więzienia. Nic już nie może stanąć na przeszkodzie związku z Adiną, która jednak się okazuje...jego córką! Stąd to niebywałe podobieństwo do jego dawnej miłości. 
 Jako się rzekło ta bzdurka trwa tylko nieco ponad godzinę a gdy zostaje ubrana w tak przezabawną i pełną pastiszowej żonglerki inscenizację jak ta podpisana przez Rosettę Cucchi - wieczór płynie rozkosznie a co więcej po wyjściu z teatru ma się jeszcze wystarczająco dużo czasu na dobrą kolację z aperolem i porządny spacer nad brzegiem Adriatyku przed snem.
  Teatr w teatrze już nam zagląda w oczy na wejściu. Przy szatni i we foyer kręcą się postaci ze sztuki rozdając fikcyjne tytuły prasowe z "recenzjami" przedstawienia. Na scenie gigantyczny tort. Na parterze urzęduje dyktator, na I piętrze apartamenty Adiny a na samej górze cela Selima. Wokół uwijają się postaci z plastikowymi karabinami, jacyś pstrokaci przebierańcy etc. Jednym słowem: atmosfera baśni i zgrywy towarzyszy nam od początku do końca. Mieni się to "Alicją w krainie czarów" a trochę "Czarnoksiężnikiem z krainy Ozz". Dla niektórych widzów jest tego za dużo i były narzekania po premierze, że mała scena jest przeładowana, za dużo się dzieje a przesterowana akcja zakłóca swobodny odbiór muzyki. Raczej nie podzielam. 

  Było co oglądać, ale przede wszystkim było czego i kogo posłuchać. W 2009 roku w festiwalowej "Adinie" debiutowała amerykańska gwiazda Joyce DiDonato. Po dziewięciu latach i w tym samym dziele zadebiutowała w Pesaro inna Amerykanka - Lisette Oropesa. O tej, mającej kubańskie korzenie śpiewaczce z Nowego Orleanu, w ostatnim czasie jest w Europie bardzo głośno. Przede wszystkim za sprawą jej sensacyjnego sukcesu w "Łucji z Lammermoor" na scenie barcelońskiego Liceu i niedalekich (premiera: 25 września) występów w "Hugenotach" Meyerbeer'a w Operze Paryskiej gdzie zastąpi Dianę Damrau na osobiste zaproszenie bardzo obecnie wpływowego włoskiego dyrygenta-Michele Mariottiego. 
Jej debiut w Pesaro międzynarodowa publiczność i włoska prasa przyjęła entuzjastycznie. Oropesa ma wszystko czego się oczekuje od współczesnej gwiazdy opery: doskonałe przygotowanie wokalne i muzyczne jakie można odebrać już chyba tylko w USA, naturalne predyspozycje aktorskie i doskonałe warunki fizyczne (wysoka i atrakcyjna młoda kobieta). Nad innymi koleżankami parającymi się tym samym repertuarem (Damrau, Netrebko czy Jonczewa) Oropesa ma "drobną" przewagę: jest nienaganna stylistycznie. I prawdopodobnie to przesądziło o tak sporej dawce zaufania i akceptacji jaką od jakiegoś czasu obdarza amerykańską śpiewaczkę włoska publiczność. Zwłaszcza, że jej włoski nie brzmi tak egzotycznie jak w przypadku np. Diany Damrau czy nawet Joyce DiDonato. Sam głos Oropesy nie należy do szczególnie pięknych czy indywidualnych, choć i nie brzmi anonimowo. Jako tytułowa Adina wypadła bez zarzutu: ze sporą dawką autoironii (choć nigdy nie popadającą w przesadę), ale i pełna szczerych emocji gdy muzyka i libretto tego wymagały. Będę uwagą śledził jej karierę, bo to pierwsza sopranistka od czasu Patrizii Ciofi, która mnie zaintrygowała swoją sztuką interpretacji wczesnoromantycznego bel canto. Co ciekawe: spotkałem się wcześniej z opiniami, że głos Oropesy jest bardzo lekki wręcz subretkowy. Usłyszałem coś wręcz przeciwnego: bardzo mięsisty i gęsty sopran liryczno-koloraturowy o nie dość, że doskonalej "górze" to jeszcze imponujących aksamitnych niskich tonach. 
Lisette Oropesa - Adina w Pesaro

  Oropesa miała dobrego partnera -  Vito Priante był dżentelmeńskim, prawie zdystansowanym Califo, rozgrzewającym się z wściekłości dopiero po odkryciu próby ucieczki. Śpiewał z dużą kulturą wykonawczą i szlachetnością wyrazu co-znowu- jest naprawdę rzadkie wśród obecnego pokolenia wykonującego ten repertuar. Levy Sekgapane jako ukochany Adiny, Selimo śpiewał stylistycznie poprawnie, popisywał się dobrze osadzonymi i transparentnymi brzmieniowo wysokimi tonami, ale nazbyt nosowa emisja i uboga projekcja dzwięku mogła budzić dyskomfort. 
Nieco szorstkie frazowanie orkiestry Rossiniego  pod batutą  Diego Matheuza było rekompensowane przez ładunek energetyczny i bogactwo afektów co tworzyło efekt dużej wrażliwości w kanale orkiestrowym na to co się dzieje na scenie.