poniedziałek, 16 lutego 2015

A świat się śmieje...



"LADY Makbet Mceńskiego Powiatu" Dymitra Szostakowicza to arcydzieło powstałe w czasach mroku i terroru. Mniej więcej w okresie gdy sowiecka kinematografia wyprodukowała komedię filmową "Świat się śmieje". O ile jednak na film możemy dziś spojrzeć z politowaniem podszytym trwogą to  na operę Szostakowicza patrzymy z podziwem i niedowierzaniem, że "chaos w muzyce" stalinowska propaganda wykryła z czasowym poślizgiem. Bo początkowo dzieło święciło tryumfy i szybko ogłoszono je największym arcydziełem rosyjskiej opery od czasów Czajkowskiego.
  Dzisiaj zarówno publiczność jak i realizatorzy interpretują losy Katarzyny Izmajłowej przez oczywisty pryzmat stalinizmu i szerzej realiów państwa totalitarnego, ale i szeroko rozumiane procesy równościowe, emancypacyjne. I to wszystko w najnowszej realizacji, firmowanej przez Deutsche Oper Berlin, istnieje, choć w sposób tak naturalny i wielowymiarowy, że o najmniejszym nawet szeleście publicystyki politycznej czy historycznej nie może być mowy.
Przedstawienie podpisał Norweg Ole Anders Tandberg, sam spektakl jest koprodukcją DOB i Den Norske Opera w Oslo. Premiera norweska odbyła się we wrzesniu 2014 roku, ale, o ile wiem, przeszła bez większego echa. Dopiero seria berlińskich przedstawień przyciągnęła europejskich recenzentów i blogerów.
  Akcję Tandberg przeniósł do małego rybackiego domu na szarej skalistej skarpie. Domek oświetlony kilkoma latarniami, spowity mgłą i zapachem dorsza. Ryby są w tym spektaklu wszechobecne i pełnią różne funkcje symboliczne. Najważniejszy jest chyba ten falliczny. Mężczyżni przykładają gigantycznych rozmiarów ryby  w czułe miejsce i wykonując co i rusz ruchy frykcyjne. Nawet policjanci prasując sobie spodnie i pozostając w bokserkach posługują się deskami do prasowania natychmiast kojarzącymi się z kształtami ryb. Ryby są tu także narzędziem przemocy bezpośredniej i zbrodni .Nieliczne w tym przedstawieniu kobiety kołyszą małe dorsze niczym fantomy dzieci, których pragną... Dorsz jest też w norweskiej kulturze symbolem izolacji i wyobcowania, a także samotności...


Erupcji zmysłów między Katarzyną i Sergiejem towarzyszy grupa transwestytów ubranych jak czirliderki - to muzycy orkiestry obsługujący instrumenty dęte. Pojawiają się trochę jak groteskowa wersja chóru w antycznej tragedii. Tak będzie w różnych ważnych momentach tego przedstawienia. Odbieram to jako swego rodzaju gogolowskie ramy, ale i reminiscencje z estetyki "sowieckiego jazzu", który przenika nieszczęsną komedię "Świat się śmieje".  To rechot złowrogiej groteski, rewers strachu i terroru. Taniec na wulkanie.
O ile dwa pierwsze akty Tandberg poprzetykał groteską i humorem, dwa kolejne zmierzają ku, nomen omen, śmiertelnej powadze. To, że tytułowa bohaterka uosabia pragnienie wolności i bunt wobec opresyjności otoczenia jest już oczywistością w interpretowaniu arcydzieła Szostakowicza. Jednakże zjednanie sympatii dla trzykrotnej zabójczyni to już zasługa przede wszystkim śpiewającej aktorki jaką jest słynna Evelyn Herlitzius (niezapomniana Elektra w ostatnim przed śmiercią przedstawieniu Patrick'a Chereau na festiwalu w Aix-en-Provence). Rola zresztą wpisuje się w ogólną koncepcję reżysera. Kobieta jest uciśniona nie tylko przez brak samorealizacji w każdym wymiarze, ale i przez seksualną agresję mężczyzn od teścia po męża i popa.


 W swojej prywatnej nomenklaturze pojęcie "śpiewającego aktora" stosuję często pejoratywnie. Nie lubię gdy śpiewaczka/śpiewak sprzedaje mi wybrakowany towar: niedostatki wokalne i stylistyczne próbuje zniwelować szarżą sceniczną. I nawet jeśli strona aktorska takich działań budzi uznanie to jednakże, w moim odczuciu, braki muzyczne są tym bardziej wtedy dotkliwe. W przypadku niemieckiej śpiewaczki na szczęście tak się nie dzieje. Jest artystką organiczną. Strona wokalna z aktorską tworzą osmozę. Możemy tu istotnie mówić o trzeciej jakości - innej niż sam śpiew, a potem śpiew połączony z gestem teatralnym.
Herlitzius przypomina mi Gwyneth Jones. Ze wszystkimi walorami, ale i wadami. Mogę się przyczepić do napiętych wysokich tonów, pewnej monotonni kolorystycznej i braku w śpiewie zmysłowości, którą jakże słusznie obdarzyła swoją postać Eva Maria Westbroek w paryskim przedstawieniu "Lady Makbet". Niemka jest aktorką bardzo fizyczną. Jej ciało, zdaje się, nie ma żadnych ograniczeń ekspresyjnych. Korzysta z tego daru pełnymi garściami. Do tego dodaje perfekcyjne operowanie głosem gdzie poprzez dynamikę od fortissimo po czułe piano buduje złożoność psychologiczną swego położenia.
Godnym jej partnerem okazuje się Sir John Tomlinson w roli teścia, równie jak ona, sfrustrowanego seksualnie , ale mającego nad otoczeniem przewagę pozycji społecznej. Nie słyszałem chyba ostatnio tak mistrzowskich pian w śpiewie żadnego basa. Obecność sceniczna elektryzująca. Nawet jeśli pozostali uczestnicy obsady nie należą do najbardziej utalentowanych artystów jakich znamy to trzeba przyznać, że reżyser bardzo im pomógł osiągnąć najwyższy profesjonalizm. Najbardziej idiomatyczne wykonanie, być może, prezentuje jedyny Rosjanin w obsadzie - Maksim Aksenow w roli Sergieja. Świetne warunki fizyczne z pewnością stanowią wielki atut w roli parobka, którego przeznaczeniem jest ukojenie kobiecej rządzy, ale interpretacja wokalna wydaje się zbyt jednowymiarowa.
Od strony warsztatowej spektakl Ole Tandberga jest bez zarzutu z perfekcyjnie wyćwiczonymi gestami teatralnymi, dopracowanymi do szczegółu scenami zbiorowymi i interakcjami pomiędzy postaciami. Finałowa scena choć przez wiele minut słuchamy śpiewu o rajstopach poraża oszczędnością formy i bogactwem niuansów psychologicznych. Nie wiem też czy był to efekt zamierzony przez reżysera czy też we mnie pojawiła się taka kalka, ale galernicy śpiący na skarpie przypominali rzucone ciała jakie widzimy w migawkach filmowych z hitlerowskich obozów koncentracyjnych...W obliczu tak ekstremalnych sytuacji tym bardziej rozumiemy egoizm i niskie instynkty, którymi kierują się protagoniści.
 Na szczyty wznoszą się w tym przedstawieniu Chór i orkiestra Deutsche Oper Berlin pod wodzą swego kierownika muzycznego, Szkota Donalda Runniclesa. Nie wiadomo co bardziej podziwiać: skalę środków dynamicznych, precyzję brzmienia, elastyczność frazy, feerię kolorów i temp. Wszystko to się składa na fakt, że orkiestra bezbłędnie buduje przestrzeń muzyczną, narracyjną i psychologiczną sceny, a chór prezentuje wyjątkowe umiejętności wokalne i sceniczne.
Ogromny aplauz berlińska publiczność (sporo tym razem na widowni młodzieży) adresuje szczególnie do Evelyn Herlitzius, Johna Tomlinsona i maestra Runniclesa.
W jednym z przedstawień niedysponowaną Herlitzius zastąpiła Rosjanka - Swietłana Sozdatelewa, która, jak twierdzą świadkowie, zrobiła jeszcze większe wrażenie niż jej bardziej renomowana koleżanka.



  https://www.youtube.com/watch?v=8DQUpaqKSnI

D. Szostakowicz: "Lady Makbet mceńskiego powiatu", Deutsche Oper Berlin, 14 lutego 2014 (ostatnie przedstawienie serii).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz