piątek, 14 listopada 2014
Anita, Elina, Beatrice...Wszystkie Carmen świata
Znajoma melomanka powtarza, że nudzić się można na Wagnerze, ale nigdy na "Carmen"! Nie wiem wprawdzie co ma konkretnego na myśli, ale pobrzmiewa w tym przekonanie, że opera Bizeta to zestaw chwytliwych "hitów", którym wystarczy dać stosowną (cokolwiek to znaczy) oprawę sceniczną, zaangażować atrakcyjną i koniecznie seksowną mezzosopranistkę oraz równie seksownego tenora, dołożyć w pakiecie ognisty taniec i temperamentnego dyrygenta. I taka "Carmen" ma murowany sukces, bo to opera przebojowa, powszechnie znana i jest po prostu "przerwą na papierosa" w trakcie smakowania bardziej wyszukanego repertuaru.
Nigdy nie godziłem się na takie postawienie sprawy. Obok przekonania, któremu chyba nikt nie zaprzeczy, że to prawdziwa perła wręcz arcydzieło gatunku trzeba przyznać, że Carmen jest jedną z najbardziej złożonych psychologicznie postaci w teatrze operowym. Nie da się jej doprawdy zbudować samym seksownym wyglądem, zalotnym spojrzeniem, "pięknym głosem" i całym tym asortymentem, którym obrosło arcydzieło Bizeta.
Dlaczego to taka trudna interpretacyjnie postać skoro jest zaprojektowana przez libretto klarownie i prosto? Nieco wulgarna i uwodzicielska Cyganka, która robi co chce, w miłości ona dyktuje warunki, obraca się w szemranym towarzystwie, szybko jej się nudzi jeden kochanek więc równie szybko rozgląda się za następnym. Tragicznie kończy, ale taka jest cena igrania z okolicznościami, emocjami i męskim ego.
Chyba trudność polega przede wszystkim na tym, że z jednej strony Carmen jest w utworze Bizeta tak namacalna, muzycznie i literacko konkretna, a zarazem nieuchwytna, wydaje się być pewną abstrakcją i uniwersalnym znakiem. Tylko śpiewaczka mająca bardzo spójną i konkretną wizję andaluzyjskiej Cyganki w ujęciu francuskiego kompozytora, który podobno nigdy Hiszpanii nie odwiedził, jest sobie w stanie poradzić z tym materiałem. Najgorsze co może zrobić to zaprezentować interpretację zbyt ogólnikową...zbyt abstrakcyjną właśnie. Mieliśmy i mamy Carmen-dzikie zwierzę kierujące się instynktami, Carmen-manipulatorkę, Carmen-intelektualistkę, a bliżej naszym politycznym realiom Carmen-feministkę. Bo "Carmen" Bizeta od początku była operą równościową, a w dzisiejszej przestrzeni publicznej i politycznej, niezależnie od kraju, genderowy aspekt libretta niezwykle mocno wybrzmiewa co z tak znakomitym skutkiem podchwycił w barcelońskim przedstawieniu Calixto Bieito.
Oglądając niedawno nowojorską transmisję "Carmen" w obojętnej realizacji Richarda Eyre'a uświadomiłem sobie, że mamy wreszcie w ostatnich latach kilka równorzędnych i znakomitych interpretatorek nieśmiertelnej Cyganki. Każda z nich jest inna, ale sugestywna, jeśli nie w pełni przekonująca to inspirująca do nowych przemyśleń na temat kobiety ze wszystkich sił dążącej do niezależności.
Jeszcze jakiś czas temu samotnie objeżdżała kolejne teatry wystawiające "Carmen" francuska śpiewaczka Beatrice Uria Monzon - artystka, która chyba się urodziła po to, żeby śpiewać i grać tę rolę, w swoim kraju czasem określana mianem "Carmen assoluta".
Dzisiaj mamy na światowych scenach przynajmniej kilka równorzędnych wykonawczyń.
ANITA RACHVELISHVILI zaprezentowała się światu przed paroma laty, a dzisiaj ma niespełna trzydzieści lat, jest więc najbliższa metryce swojej bohaterki spośród dzisiejszych wybitnych Carmen. Zaprezentowała się światu chyba najbardziej spektakularnie i wystrzałowo jak tylko sobie może młodziutka debiutantka wymarzyć. Nie jakieś nagłe zastępstwo za gwiazdę, niespodziewane danie szansy w dobrym teatrze na zasadzie "wypłynie, albo się utopi". Daniel Barenboim z pełną odpowiedzialnością obsadził Gruzinkę w tej kanonicznej roli na scenie La Scali w przedstawieniu inaugurującym sezon. Do dziś nie wiem jak ta dziewczyna poradziła sobie z tremą i medialnym ciśnieniem. Ale poradziła sobie znakomicie mimo, że wzrok wielu recenzentom przesłoniła pani reżyser, a przede wszystkim Jonas Kaufmann w roli Don Josego. Rachvelishvili była wówczas "Carmen w konstrukcji". Trochę raziła sztywnością gry i schematycznością intepretacji, o wymowie francuskiej lepiej nie mówić. Ale zaimponowała naturalnym i swobodnym frazowaniem oraz dużym potencjałem na przyszłość. Ten potencjał, zdaje się, dostrzegli dyrektorzy teatrów, bo Anita w ciągu kilku lat objechała ze swoją Carmen wszystkie wielkie sceny od Monachium i Wiednia po Londyn i Nowy Jork.
W niedawnym przedstawieniu na scenie Metropolitan Opera otrzymaliśmy w jej wykonaniu Carmen ukształtowaną muzycznie i interpretacyjnie. Pani o sporej nadwadze zupełnie nie pasuje do dzisiejszych kanonów kobiety uwodzicielskiej i seksownej. Można powiedzieć, że Anita nic z tego sobie nie robi i tyje dalej...A mówiąc poważnie: jej piękna i pełna wyrazu twarz, sceniczna charyzma, naturalna muzykalność i wreszcie dobry francuski to podstawowe walory interpretacji. Rachvelishvili w tym spektaklu jest Carmen prostą, zwyczajną, trochę wulgarną i czasem może zbyt plebejską. Gdy zostaje z Jose sam na sam nie tyle go uwodzi, co molestuje. To Carmen nie mająca "głębi", a raczej instynktownie rebeljancka i idąca pod prąd. Nie wiemy nawet czy zdolna jest do porywów serca, czy tylko do manipulowania. Wszystko podporządkowuje wolności: to ona wybiera, ona decyduje i na jej warunkach zaczyna i kończy relacje z mężczyznami. Jeśli można powiedzieć, że "Rachvelishvili jest Carmen" to przede wszystkim dlatego, że w swojej interpretacji jest naturalna i konsekwentna. Nie widzimy i nie czujemy "gry". Niewątpliwie jest to dzisiaj Carmen najlepiej zaśpiewana - idealnym dla roli gęstym, ciepłym i zmysłowym mezzosopranem.
W tym samym spektaklu wystąpiła w 2010 roku ELINA GARANCA, która, w przeciwieństwie do młodszej gruzińskiej koleżanki, nie tyle jest Carmen co ją znakomicie śpiewa i odtwarza.
W koncepcji Carmen-manipulatorki idzie chyba jeszcze dalej, bo każdy jej gest i uśmiech zdradza dwulicowość. Łotyszka ma nieco jaśniejszy i lżejszy mezzosopran od Rachvelishvili, którym się posługuje po mistrzowsku, w jej śpiewie podziwiamy wielość niuansów i ogromne muzyczne kompetencje. Problem w tym, że jej barwa głosu wydaje mi się tu zbyt zimna, w jej śpiewie jest jakaś chłodna wyniosłość, która nie koresponduje z grą sceniczną. W finałowej scenie, gdzie emocje i tragizm sięgają zenitu, Garanca robi się dziwnie wycofana, napisałbym, że usztywniona gdyby nie zabrzmiało to w nie zamierzony sposób komicznie wobec tego, co nastąpi po śmiertelnym ciosie Josego.
BEATRICE URIA MONZON wie chyba o Carmen wszystko. Trudno zliczyć w ilu realizacjach wzięła udział, choć chyba nigdy nie zaproszono jej (w żadnej roli) do Metropolitan Opera. Śpiewanie w ojczystym języku zawsze daje dużą swobodę w kształtowaniu interpretacji nawet jeśli, jak przypadku francuskiej mezzosopranistki, pod względem dykcji ustępuje zagranicznym koleżankom. Widziałem Urie Monzon jako Carmen wielokrotnie i nigdy nie było w jej wykonaniu rutyny - zawsze jest to inna, choć za każdym razem kompletna interpretacja. I tak jest w przypadku przedstawienia podpisanego przez hiszpańskiego skandalistę Calixto Bieito. Moim zdaniem to chyba najlepsza praca tego reżysera. "Carmen" została tu uwspółcześniona - przeniesiona do współczesnej Hiszpanii, na granicy kwitnie przemyt towarów, kobiety są przez mężczyzn wykorzystywane i traktowane instrumentalnie, panowie podjeżdżają sfatygowanymi mercedesami po chwilę seksualnej przyjemności i na porachunki między sobą. Męski świat wojska i przemytników - opresyjny wobec kobiet. Carmen jednak wcale tu nie stara się bardzo wyrastać ponad ten świat i demonstrować swoją niezależność. Podejmuje raczej narzucone reguły i w ich ramach stara się o odrobinę własnego lądu. Nie jest też do końca tak, że ona dyktuje warunki w swoich związkach. Wie, że Jose chce, by była jego właśnością - nie tyle by go kochała, ale by "go wolała". Kobiety walczą o wolność i miłość - mężczyżni o dowartościowanie ich ambicji i ego. W scenie finałowej chyba po raz pierwszy bardziej mi było szkoda Carmen niż Don Josego. Bieito zrobił spektakl zaskakująco wierny temu, co immanentnie tkwi w dziele Bizeta.
Uria Monzon ustępuje pod względem wokalnym zarówno Garancy jak i Anicie Rachvelishvili. W jej nieco już zmęczonym głosie słychać zmiany związane z długą karierą. Istnieją jednak nierozerwalne związki śpiewaka z rolą w których jakość samego głosu ma znaczenie drugorzędne. I takim przypadkiem jest Uria Monzon, którą uznać można za Carmen doskonałą i idiomatyczną. W każdym geście, żywym i bardzo plastycznym frazowaniu, perfekcyjnej grze aktorskiej jest całkowicie naturalna i bez reszty absorbująca. To Carmen pełna niuansów psychologicznych, bez cienia wulgarności i prozaiczności, można powiedzieć, że bardzo francuska, choć w śpiewaczce, po ojcu, płynie też hiszpańska krew. Bardzo wzruszająca jest Beatrice Uria Monzon w finałowej scenie - widać, że porozumienie między śpiewaczką a reżyserem jest tu całkowite.
Bliska psychologicznemu podejściu do postaci Carmen jest moja ulubiona wykonawczyni tej roli - ANNA CATERINA ANTONACCI, włoska śpiewaczka o trudnym do określenia typie głosu, który jest czymś pośrednim między mezzo a sopranem. Antonacci wystąpiła w 2009 roku na scenie paryskiej Opera-Comique - w bardzo stylowym i stonowanym przedstawieniu Adriana Noble i pod znakomitą dyrekcją muzyczną Johna Eliota Gardinera, który miał do dyspozycji swoją stałą orkiestrę i chór. Spektakl można uznać zachowawczy, choć jest dużej wizualnej urody, trochę jak marzenie senne gdyż scena tonie w miękkich światłocieniach, wszystkie kształty są nieco rozmyte, często scenę spowija mgła...Dzięki temu możemy skupić intensywną uwagę na psychologicznych relacjach między postaciami, zwłaszcza gdy na scenie staje tak wielka artystka jak Antonacci. Niewątpliwie jest ona nie tyle aktorką, co wielką tragiczką sceny operowej. Jej śpiew i gra to nieskończoność niuansów, zwłaszcza, że śpiewaczka dokonuje cudów ze swoją fenomenalną dykcją dzięki czemu każde słowo czy zdanie w jej śpiewie jest niejako oświetlone...Antonacci ani przez chwilę się nie zagrywa - jest powściągliwa w ruchach, nieprawdopodobnie precyzyjna i wrażliwa w muzycznej interpretacji każdego słowa, akcentu i tonu. Elegancka, wyrafinowana, stylowa i żywiołowa. Antonacci powoduje, że zapomina się, iż posługuje się śpiewem. Tekst, akcenty i fraza tworzą tu absolutną jedność.
https://www.youtube.com/watch?v=fITwkQu8fGo
https://www.youtube.com/watch?v=c57vQKyzP8Y
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz